Jakub Dymek: Podatki i Sprawiedliwość, czyli dlaczego bogaci muszą płacić więcej?
- Zaproponowane przez Prawo i Sprawiedliwość reformy składające się na plan jednolitego podatku – w tym większe zróżnicowanie danin publicznych między bogatymi i niezamożnymi – sprowokowało wiele niekoniecznie mądrych głosów krytycznych. Choć hasło nowych podatków zazwyczaj budzi grozę, być może nie ma jednak powodów do paniki, straszenia lewicowym kursem PiS-u albo wręcz wzywaniem do rychłej ucieczki z podatkami z naszego kraju? Obrona podatków to niepopularny temat i na pewno część z czytelniczek i czytelników tego tekstu nieraz się skrzywi. Ale obrona mądrych podatków zasługuje także na ich uwagę – pisze Jakub Dymek dla WP Opinii. Publicysta wyjaśnia, jakich podatków potrzebuje Polska, dlaczego zmiany proponowane przez PiS są krokiem w dobrą stronę oraz polemizuje z tekstem Łukasza Warzechy oraz innymi głosami krytycznymi wobec tych propozycji reform.
Kontrowersje budzi sam pomysł nowych podatków, idea, by bogatsi zapłacili proporcjonalnie więcej niż biedni, a także hasło „sprawiedliwości społecznej”, jakie towarzyszy reformom zapowiadanym przez Ministerstwo Rozwoju. Zacznijmy od samej „sprawiedliwości społecznej”, która niektórym zgrzyta w uszach i zdaje się czymś obcym. Łukasz Warzecha w felietonie dla WP Opinii pisze, że sprawiedliwość społeczna ma tyle wspólnego ze sprawiedliwością, co sprawiedliwość ludowa. Taki bon mot ma tę wyłącznie zaletę, że łatwo wpada w ucho gimnazjalistom. Zwłaszcza tym bardziej niedouczonym, którzy o „sprawiedliwości społecznej” nigdy nie słyszeli. A powinni, bo sprawiedliwość społeczna to część Polskiej tradycji. Sprawiedliwe podatki, od razu dodajmy, również. Ich płacenie w kraju to patriotyzm, a reformy idące w kierunku wdrażania idei sprawiedliwości społecznej to nie żadne „lewactwo”, tylko wcielanie w życie polskich ideałów.
Ściągawka dla zdezorientowanych: zasada sprawiedliwości społecznej – czyli dążenia do zrównania życiowych szans i możliwości – jest zapisana w naszej konstytucji. W drugim artykule czytamy: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Do sprawiedliwego podziału dóbr nawiązywał program Armii Krajowej - w „Testamencie Polski Walczącej” czytamy, że w powojennej Polsce przewiduje się „zorganizowanie sprawiedliwego podziału dochodu społecznego”. Do idei sprawiedliwości społecznej odwoływał się też Kościół, i to nie wyłącznie w osobie „lewackiego” papieża Franciszka.
Jakich podatków potrzebuje Polska?
W nowoczesnych państwach demokratycznych podatki mają służyć temu, żeby sprawiedliwość (i cele państwa, takie jak obronność, budowa infrastruktury czy funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości) realizować. Czy zawsze ściągane są uczciwie, dobrze pomyślane i racjonalne, to osobna dyskusja.
Czy Prawo i Sprawiedliwość idzie dobrym tropem, gdy proponuje więcej stawek podatkowych, pewne ich podwyższenie dla zamożniejszych i zlikwidowanie wspólnej stawki dla wszystkich samozatrudnionych, niezależnie czy są prezeską wielkiej firmy i ochroniarzem? Część z zapisów może budzić kontrowersje, ale i w polskiej i światowej debacie daleko za nami jest ten moment, gdy jakakolwiek podwyżka podatków dla zamożniejszych była ideą tak niebezpieczną, że ktokolwiek bał się ją podnosić. Pamiętajmy też, że wcale nie rozmawiamy o samych podwyżkach i obniżkach: jednolity podatek zakłada zlikwidowanie składek na ZUS i NFZ, które obciążają Polki i Polaków niezależnie, czy prowadzą własną działalność, czy mają etat, czy szefują firmie. Przedstawiciele organizacji pracodawców i związki zawodowe rzadko bywają zgodne, ale podwójne albo potrójne płacenie za tę samą publiczną służbę zdrowia – w składce tudzież ubezpieczeniu, w podatku i jeszcze raz, gdy budżet dosypuje pieniędzy do dziur w funduszach – nie podoba się chyba nikomu. Czy nie jest wartym wysłuchania pomysł, że będziemy płacić kilka procent więcej podatków, ale już nie kilkusetzłotowe składki?
Kto się ma na to złożyć? Nieco bardziej bogatsi, nieco mniej biedni. Nie jest to autorski pomysł polskiego rządu. Przeciwnie, coraz szerszy jest konsensus, że jeśli chcemy być bezpieczni, korzystać z lepszych usług publicznych i szybciej się rozwijać w przyszłości, to powinniśmy ciężar zobowiązań podatkowych przesunąć nieco z ubogich i średniaków na bogatych, a wśród nich zwłaszcza na milionerów. Narzędziem do osiągnięcia tego ma być większa progresja – czyli rozpiętość między, dajmy na to 15 proc. podatkiem dla najbiedniejszych i 45 proc. od pewnego progu dla zarabiających najwięcej. Czy jest to sprawiedliwe? Jest wiele przesłanek (i naukowych badań ekonomistów oraz specjalistek od polityki społecznej), które mówią, że tak.
Wspaniały liniowy podatek, którego nikt nie chce
Przeciwnikami tego podejścia są ci, którzy uważają za najlepsze podatki liniowe – taki sam odsetek dochodu, np. 15 proc. dla wszystkich. Choć pozornie wydaje się, że taki sam podatek dla każdego to idea ponad wszelką wątpliwość sprawiedliwa, jej wady wygrywają z zaletami.
Po pierwsze, podatek liniowy pozwala najwięcej zyskać tym, którzy już najwięcej mają – jeśli bogatym spadnie z 39 proc. na 15 proc., a biednym z 19 proc., to kto jest wygranym?
Po drugie, podatek liniowy, żeby był faktycznie liniowy, nie może zakładać zbyt wielu ulg, ani dla biednych, ani dla bogatych – bo inaczej przestaje być liniowy. To wiąże ręce tak rządom już zadłużonym albo z deficytem, jak i tym, które będą musiały wydać pieniądze na potrzebujących (500+ w Polsce, halo?) i w efekcie zmuszone będą do kosztownego zadłużania się, a więc nowych wydatków, na których nikt, również podatnicy, nie oszczędzi.
Po trzecie, podatek liniowy zwiększa nierówności. To żaden argument dla tych, którzy uważają drastyczne nierówności między obywatelami za dobre lub neutralne dla społeczeństwa – jest jednak ogrom badań (zebranych na przykład w książce „Duch równości” Richarda Wilkinsona i Kate Pickett), które mówią o czymś dokładnie przeciwnym: tam, gdzie więcej nierówności, więcej problemów z przestępczością, zaufaniem społecznym, stanem zdrowia. Od razu dodajmy – progresywne podatki nie oznaczają sowieckiej „urawniłówki”. Nikt nie dąży do tego, aby zrównać dochody. Chodzi o to, żeby z rozwoju krajowych gospodarek i sukcesów najlepszych firm korzystało jak najwięcej osób. Jak to możliwe – przykład poniżej.
W Stanach Zjednoczonych przez kilkadziesiąt lat najwyższa stawka podatku dochodowego wynosiła ponad 80 proc. (!). I nikt nie powie, że w XX wieku Stany się nie rozwijały, a w kraju panowała sowiecka „urawniłówka”. Epoka, w której robotnika fabryki General Motors było stać na samochód, który produkowała jego firma, była epoką zarówno sukcesów zachodniego kapitalizmu, jak i historycznie wysokich podatków – warto posłuchać amerykańskiego ekonomisty Roberta Reicha, który bardzo przystępnie to tłumaczy. Podatki liniowe nie są częścią tej historii. I dlatego w rozwiniętym świecie ma go mniej państw niż podatki progresywne: co prawda, liniowe podatki są w Rosji, państwach bałtyckich i na Bałkanach, ale to mniejszość (i to z pewnością nie najzamożniejszych i najszybciej rozwijających się) gospodarek. Są one często obecne dlatego – jak właśnie w Rosji czy na Bałkanach po wojnie – że w rozbitym społeczeństwie i w realiach chaosu państwo nie ma ani możliwości, ani ambicji, by ściągać lepsze i bardziej zróżnicowane podatki. Liniowego podatku nie mają Stany ani nikt w zachodniej Europie. Choć w teorii idea liniowego podatku wydaje się kusząca, w praktyce prawie nikt dziś nie chce dać się namówić na jej stosowanie. I są ku temu powody.
Czy dla odmiany podatek progresywny jest zatem rozwiązaniem idealnym? Oczywiście, że nie, i jeśli ktoś twierdzi, że ma idealną receptę, to albo sam jest (żeby nie użyć mocniejszego słowa) niemądry albo za niemądrego uważa swojego rozmówcę. Podatki mają tę tendencję, że zdarza się im komplikować, w swoim zagmatwaniu przypominają coraz bardziej poplątane korzenie drzewa, które twardnieją, zawalają drogę i nie ma już jak ich ominąć. Być może w tym momencie jest teraz właśnie Polska. Jednak jeśli się te korzenie utnie – nie zostaje nic, na czym można się oprzeć. Jednolity podatek, ale odmienny dla różnych grup dochodu i progresywny, może być podporą. Rozsądek podpowiada, żeby w tak istotnej sprawie nie poszukiwać skrajności.
Podatki i Sprawiedliwość
Podatki progresywne, zróżnicowane dla różnych poziomów dochodu, mają tę niezaprzeczalną zaletę, że mogą być dostosowane do różnych sytuacji i dają się reformować. A po to żyjemy w demokratycznych państwach, żeby spierać się o różne modele i dostosowywać aktualnie obowiązujący do dzisiejszych realiów. W to, że podatek liniowy pomoże Polsce wierzy dziś Ryszard Petru – ale jest w tym osamotniony. Cała reszta sceny partyjnej ma różne pomysły na podatki, ale chyba wszystkie poważne partie zgadzają się, że sprawiedliwość społeczna ma sens, a opodatkowanie wyższym odsetkiem bogatszych niż biedniejszych przynosi lepsze rezultaty dla wszystkich. Swoją drogą, jeśli komuś nie podoba się pomysł PiS-u, zawsze miał alternatywę – mógł głosować na pierwszą Platformę w 2005 z jej płaskim podatkiem, potem na Palikota lub Korwina, a dziś na Petru. Nie powinno szokować jednak dorosłych ludzi to, że PiS, partia uważająca się za prospołeczną i ze słowem „sprawiedliwość” w nazwie, poszukuje takich, a nie innych rozwiązań.
Dobrze przemyślana progresja jest sprawiedliwa dlatego, że pomaga odciążyć ubogich (po to także powinniśmy podnieść kwotę wolną), a zamożniejszym zabiera więcej, ale tak by mogli sobie poradzić i korzystać z tych samych usług w nie mniejszym, ale takim samym lub nawet lepszym poziomie niż reszta. Sam Adam Smith, żaden lewicowiec, zalecał w „Bogactwie narodów”: „Poddani każdego państwa powinni przyczynić się do utrzymania rządu w jak najściślejszym stosunku do ich możliwości”. Zamożniejsi mają wielokrotnie większe możliwości i dlatego płacą o kilkanaście lub kilkadziesiąt procent większy odsetek swoich dochodów w podatkach – bo nie ogranicza to ich możliwości. Nieprawdą – warto tu poczytać choćby taką ekonomistkę jak Mariana Mazzucato – jest twierdzenie, że niskie podatki lub ulgi podatkowe zwiększają chęć inwestycji firm (albo skłonność do działania charytatywnego bogaczy), związek ten nie potwierdza się w badaniach empirycznych.
Badania pokazują natomiast, że im się jest bogatszym, tym mniejsze proporcje budżetu stanowi konsumpcja – po prostu nie da się zjeść 10 obiadów i wysłać dzieci do dwóch elitarnych szkół naraz. To oczywiście nie są dylematy większości mieszkanek i mieszkańców naszego kraju. Według danych GUS za 2015 rok Polsce najczęściej wypłacanym wynagrodzeniem jest mizerna kwota 1800 złotych „na rękę” – w takiej sytuacji podniesienie (nieznaczne!) zarabiającym dużo więcej niż przeciętna Polka lub Polak, a ma być to podobno kwota 6 tys. złotych na rękę, nie wydaje się żadnym skandalem. Jeśli ktoś dla odmiany uważa, że osoba z 6 tys. na rękę netto jest biedakiem, to nie zna realiów życia w Polsce i nie mamy o czym rozmawiać.
Przeciwnicy progresji uważają, że od wysokich podatków odechciewa się pracy. Na zdrowy rozum: nikt chyba nie zrezygnował z zawodowego wyzwania lub realizacji jakiegoś dobrego pomysłu, bo bał się, że stanie się od tego zbyt zamożny i zapłaci podatek. To nielogiczne. Zdrową intuicję potwierdzają też badania: w Stanach Zjednoczonych po różnych obniżkach podatków przebadano produktywność różnych grup – nikt od obniżki nie zaczął pracować lepiej, ani nikt od podwyżki gorzej. Dlatego demagogią jest powtarzanie, że wyższe podatki są „karą” za zamożność i zaradność – są zobowiązaniem na rzecz dobra wspólnego, które się w demokratycznym społeczeństwie podejmuje.
Powtórzmy też, bo widocznie trzeba, że od wysokich podatków nie cierpią najbogatsi – przeciwnie, jeśli dla kogoś drobna podwyżka lub obniżka ma wielkie znaczenie, to dla ubogich. Dziś w Polsce natomiast mamy do czynienia z postawioną na głowie sytuacją, gdy osoba zarabiająca minimalne wynagrodzenie płaci we wszystkich podatkach taką samą proporcję swojego wynagrodzenia, co ktoś zarabiający nawet ponad 25 tysięcy brutto – policzyli to niedawno eksperci i ekspertki z „Polityki INSIGHT”. Coś tu jest nie tak – i do ładu tę sytuację może przywrócić tylko reforma idąca w kierunku większej progresji.
No i na koniec – nie można nie skrytykować szalonego i szkodliwego pomysłu, aby zachęcać ludzi do uciekania z podatkami do rajów podatkowych. Niezależne śledztwo największych redakcji na świecie, Panama Papers, pokazało, że pieniądze, które wypływają do rajów są używane do handlu ludźmi, wspierania terroryzmu i zbrojenia reżimów (np. Syrii przez Rosję). Czy naprawdę do tego chcemy namawiać Polki i Polaków? To zaprzeczenie patriotyzmu. Patriotyzmem zaś (i sprawiedliwością) jest idea, by bogaci płacili podatki wyższe, a najubożsi niższe.
Jakub Dymek dla WP Opinii
Jakub Dymek - dziennikarz i publicysta "Dziennika Opinii" Krytyki Politycznej, kulturoznawca i absolwent wydziału nauk politycznych Uniwersytetu Północnej Karoliny w Greensboro, USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej". Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce był w 2015 roku nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.