Jacek Żakowski: Święto fikcji
Nie wiem, czy prezydent Andrzej Duda kłamie, czy się myli, ale wiem, że fałszując historię z okazji Święta Niepodległości, zakłamuje współczesność i ściąga niebezpieczeństwo na Polskę oraz na nas wszystkich. Odcinając nas od prawdy o naszej wspólnej przeszłości, utrudnia zrozumienie tego, co teraz się tu dzieje. I szerzej otwiera drzwi groźnej recydywie.
Dla Piotra Pytlakowskiego, mojego kolegi z „Polityki”, poturbowanego i zatrzymanego przez policję podczas pikiety antyfaszystowskiej 11.11.2017 w Warszawie.
"Wszystkich ojców niepodległości dzieliły różne idee, ale szanowali się mimo różnic poglądów" - tak brzmiało kluczowe zdanie mowy Prezydenta podczas obchodów Święta Niepodległości na warszawskim Placu Piłsudskiego. Przesłanie jest takie, że szczytna tradycja powinna, zdaniem Andrzeja Dudy, być dziś kontynuowana. "Nie możemy zapomnieć, że niepodległość nie jest dana raz na zawsze; najważniejsze jest oddanie sprawie Ojczyzny i narodu, a każdy spór powinien biec ku dialogowi i szukaniu porozumienia".
Przesłanie mi się podoba. Choć jest trochę smutne, że coś tak oczywistego w każdym cywilizowanym i demokratycznym kraju, zdaniem Prezydenta RP, trzeba w dzisiejszej Polsce powtarzać. Niestety, chyba istotnie trzeba. Opieranie takiego przesłania na historycznym fałszu niczemu dobremu chyba jednak nie służy. Bo utrudnia zrozumienie tego, czym grożą systemowe zmiany, które wprowadza PiS i dlaczego opozycja tak nerwowo na nie reaguje.
Ojcowie Założyciele
Prawda jest taka, że w II RP, której powstanie 99 lat temu hucznie obchodziliśmy wczoraj, tragicznie zabrakło właśnie demokratycznej kultury i szacunku dla innych poglądów. Marszałek Józef Piłsudski, którego imię niestety nosi miejsce najważniejszych państwowych uroczystości i którego Andrzej Duda wymienia jako jednego z Ojców Założycieli wsławionych godnym naśladowania szacunkiem dla ludzi o innych poglądach, swój szacunek dla Wincentego Witosa - innego Ojca Założyciela, którego też wymienił Prezydent - wyrażał m.in. tak, że najpierw zbrojnie obalił jego rząd, a potem wtrącił go do więzienia w Twierdzy Brzeskiej, poddał go tam upokarzającym rygorom, które dziś nazwalibyśmy torturami i kazał go sądzić w pokazowym Procesie Brzeskim pod fałszywym zarzutem przygotowywania zamachu stanu. Odrzucenie wyssanego z palca zarzutu przez sądy dwóch instancji zakwestionował kontrolowany przez ludzi Piłsudskiego Sąd Najwyższy. Wyrok utrzymał się w ponownym procesie i pod naciskiem opinii publicznej został ostatecznie uznany przez dyspozycyjnych sędziów Sądu Najwyższego.
Oskarżanie w sfingowanym politycznym procesie, więzienie, torturowanie, nie mówiąc o usuwaniu premiera z urzędu przy pomocy zbrojnego zamachu stanu, trudno jest mi uznać za wyraz godnego pochwały wzajemnego "szanowania się [politycznych rywali] mimo różnic poglądów". A podobny los spotkał wielu politycznych konkurentów marszałka Piłsudskiego, którzy dziś nie mają statusu Ojców Założycieli.
Ktoś może powiedzieć, że władza, racja stanu itp. mają swoje prawa i konieczności, bo (jak słusznie mówi Andrzej Duda) "niepodległość nie jest dana raz na zawsze". Zgoda. W polityce zdarzają się ponure konieczności. Ale rzadko. A w Polsce przywołuje się je niepokojąco często, by usprawiedliwić nieprawości władzy. Czy jednak - zostawiając na boku czystą walkę o władzę - prezydenckie przesłanie sławiące wzajemny szacunek i tolerancję "Ojców Założycieli", głoszone na placu Józefa Piłsudskiego i wskazujące Marszałka jako wzór do naśladowania, nie jest zakorzenione w fundamentalnym historycznym kłamstwie, skoro wiadomo, że poza szefami opozycji Piłsudski więził też (tym razem w obozie koncentracyjnym Bereza Kartuska) m.in. publicystę Stanisława "Cata" Mackiewicza, który pozwolił sobie otwarcie skrytykować opieranie armii na ułanach zamiast na dywizjach pancernych?
Prosta wiedza historyczna
Po sporach z konstytucjonalistami wiemy, że prezydent Duda jest słabo wykształcony nawet w dziedzinie prawa, z którego ma doktorat. Może więc mieć też luki w prostej wiedzy historycznej. Być może opuścił lekcje i wykłady o rządach sanacji, piłsudczykowskich represjach politycznych, o Berezie, Brześciu etc. Ale niestety nie jest to tylko problem dr Andrzeja Dudy.
Polityka historyczna III RP od samego początku absurdalnie gloryfikuje przedwojenną Polskę i jej „ojców założycieli”, bo nowa Polska została ufundowana na ostrym kontraście między złą PRL i dobrą II RP. W PRL ten manichejski kontrast był chyba naturalny, a z pewnością konieczny i bardzo pożyteczny, by mobilizować opór przeciw totalitarnemu protektoratowi, który tu ustanowili Sowieci. Podobnie naturalny, konieczny i pożyteczny był równie mylący manichejski kontrast między strasznym systemem sowieckim a wspaniałym systemem kapitalistycznym - zwłaszcza Ameryką. W znowu wolnej Polsce te bez końca powtarzane fałszywe narracje stały się źródłem problemów. Bo II RP nie była taka super, a PRL tak straszna jak je malujemy, podobnie jak ZSRR nie był tak totalnie okropny, a USA tak idealnie wspaniałe, jak od ćwierć wieku powszechnie się w Polsce klepie.
Czas zapłaty
W polityce za takie zbiorowe zakłamanie płaci się czasem słono. Teraz właśnie czas płacenia nadszedł. Trzęsienie ziemi w polskiej polityce, które ku naszemu zdziwieniu teraz przeżywamy, w bardzo dużym stopniu wynika właśnie z tego, że Ojcowie Trzeciej Rzeczpospolitej budowali naszą nową Polskę zapatrzeni niemal bezkrytycznie w USA i w II RP. To jest obserwacja - nie zarzut, bo pewnie z wielu względów trudno było tego uniknąć. Ale dziś już wyraźnie widać, że trwanie w błędzie, który wzniośle podtrzymuje m.in. prezydent, stało się bardzo groźne. Musimy się pozbyć tych mrzonek.
Mit amerykański na całym świecie słabnie i Polski to też dotyczy. Widać to m.in. w socjalnej polityce PiS. Nie warto się nim już zajmować. Z mitem II RP jest gorzej. On trwa. Po PRL Polska upstrzona została ulicami, placami, pomnikami Marszałka Piłsudskiego, choć był on dyktatorem, który doszedł do władzy w drodze krwawego (dużo bardziej niż stan wojenny Jaruzelskiego) zamachu stanu i dopuścił się wielu nieprawości. Nie słyszałem, by w jakimkolwiek europejskim kraju (poza wciąż czczącą Lenina Rosją) przedwojenny dyktator, który obalił konstytucyjne władze i zamykał przeciwników w obozach, był dziś przedmiotem publiczno-państwowego kultu. I to bez względu na rozmaite wcześniejsze zasługi (np. marszałka Petaina w czasie I wojny).
Fałszywy kult
Nie chodzi mi o wywołanie kolejnej historycznej kłótni. Chodzi o to, że fałszywy kult II RP prowadzi III RP do powtarzania jej tragicznych błędów. Rok po roku i krok po kroku z polskich głów do polskiej rzeczywistości przenika wszystko, co było najgorsze w przedwojennej Polsce. A jeszcze gorsze jest to, że historyczny wirus zakaża rzeczywistość niemal niepostrzeżenie, bo idzie niemal wprost ścieżką fałszywej dumy z Ojców Założycieli, których 11.11 prezydent wyliczył, wrzucając do jednej beczki winnych zbrodni stanu i ustanowienia systemu autorytarnego razem z ich ofiarami.
Skutki zakłamywania lub przemilczania doświadczeń przeszłości już teraz są poważne. We wszystkich kontrowersyjnych sprawach (poza zbrojnym zamachem stanu) obecny rząd idzie drogą, którą szedł Piłsudski budując w II RP system autorytarny. Zamach Piłsudskiego na sądy tak opisał mec. Andrzej Nogal:
Pomysłów dostarczał minister sprawiedliwości Stanisław Car, którego z racji naginania prawa nazywano „Jego Interpretatorskoje Wieliczestwo". Do pracy przystąpiono metodycznie, rozpoczynając od góry usunięciem prezesów Sądu Najwyższego. Na pozór było to trudne, gdyż według Konstytucji sędziowie byli nieusuwalni, ale... 6 lutego 1928 r. wydany został dekret prezydenta RP o ustroju sądów powszechnych, z mocą obowiązującą od stycznia 1929 r.
Zawierał on zapis – sprzeczny z konstytucją – o prawie prezydenta do przenoszenia sędziów w stan spoczynku. Skorzystano z tego od razu w styczniu, by przenieść w stan spoczynku prezesa Seydę (zastąpił go Leon Supiński), a kilka miesięcy później prezesa Mogilnickiego. Z prezesem Dworskim poszło łatwo: miał ukończone 70 lat, przeniesiono go w stan spoczynku w kwietniu 1929 r. Na ich miejsce drogą intryg i nacisków powołano prezesów powolnych sanacyjnej ekipie. Jako ciekawostkę podam, że prezes Mogilnicki zaskarżył tę bezprawną decyzję do Naczelnego Trybunału Administracyjnego, gdzie leżała bez końca, gdyż sędziowie bali się wydać wyrok piętnujący to bezprawie, ale nie chcieli go też legitymizować.
Już to przerabialiśmy
Dzisiejszym obrońcom demokracji i niezawisłych sądów warto przypomnieć, że stał za tym Piłsudski, pod którego pomnikiem co roku składał wieńce prezydent Bronisław Komorowski. Zresztą nawet formalnie obowiązująca jeszcze konstytucja, której demokraci bronią, zakazuje tylko chwalenia systemów totalitarnych, a o pochwalaniu autorytaryzmu milczy. Być może właśnie dlatego, by nie naruszyć kultu przedwojennej miękkiej dyktatury. Skutkiem jest jednak domyślna tolerancja dla jej ustanowienia, które się dokonuje. Czasem podobieństwa są wprost uderzające. Minister Car chyba wprost reinkarnował się w postaciach ministra Ziobry i posła Piotrowicza.
Podobnie tragiczny jest nawrót do dyplomacji robienia sobie wrogów dookoła Polski. II RP miała mniejszy wybór (mieliśmy mniej sąsiadów) ale dyplomacja honoru przed racją i interesem, kompleks niższości/wyższości, optyka zagrożenia zewsząd były bardzo podobne. Ostatnią patologią, która teraz wraca, jest antyukraińska fobia zamykająca drogę do pojednania przez uznanie, że trzeba wyznać historyczne winy polskiego kolonializmu i wymuszanej przez wieki polonizacji na wschodzie.
Niebezpieczeństwo za pasem
Militarnie sytuacja jest nieporównanie lepsza, niż przed II wojną, ale polskie błędy są niemal te same. Mania budowania obrony terytorialnej jako rodzaju armii partyzanckiej jest podobnie obłędna, jak strategia armii konnej, za krytykowanie której Car wsadził do Berezy "Cata"-Mackiewicza - podobnie jak Macierewicz chce wsadzić do więzienia Tomasza Piątka za ujawnianie rosyjskiej sieci w MON.
Do tego można dodać idące również piłsudczykowskim tropem ambicje kontrolowania mediów i samorządu terytorialnego, flirt z nacjonalistami, pompowanie polskiej tromtadracji Pompatyczność, umiłowanie defilad, obsesja upamiętniania - to wszystko już w II RP było. To nie straszny PRL teraz wraca i Polakom grozi, lecz straszna II RP. Podobnie złotousta i wiodąca nas w przepaść.
Gdy człowiek sobie to wszystko przypomina mniej więcej tak, jak było - a nie tak, jak to wygląda w zakłamanej przez III RP bajce, którą powtarza prezydent za swymi poprzednikami - łatwiej jest zrozumieć, czego opozycja może się dziś bać i czego się boi. Bo przecież nie Stalina, Hitlera etc. Na nich jesteśmy w większości zaszczepieni. Nie grozi nam chyba komunizm ani nazizm. Ale piłsudczykowski autorytaryzm owszem. Bo wyparliśmy jego nieprawości, które teraz wracają. O trwanie w tym wyparciu mam żal nie tylko do Andrzeja Dudy. Może nawet do niego najmniej, bo on sam pewnie by nic przeciw dyktaturze typu piłsudczykowskiego nie miał. Ale demokraci muszą się wreszcie z kłamstwem o II RP uporać. Jeżeli nie chcą, by się z całym swoim paskudztwem odrodziła.
Jacek Żakowski dla WP Opinie