Izrael jest oszołomiony pasmem sukcesów. Ten groźny stan, który przeszkadza myśleć
W Jerozolimie posprzątano po uroczystościach otwarcia ambasady USA. W Gazie pochowano zabitych, a ranni rozpoczęli rekonwalescencję. Izrael czuje się jeszcze silniejszy, a Bliski Wschód stał się miejscem jeszcze bardziej niebezpiecznym.
Izraelczycy pławią się w sukcesie i poczuciu potęgi. Wygrali Eurowizję, zablokowali umowę nuklearną z Iranem i mają ambasadę USA w Jerozolimie. Nieważne, że są to wydarzenia o różnej skali i nieporównywalnym znaczeniu. Istotne jest dobre samopoczucie tu i teraz, niezależnie od tego, co wydarzy się za chwilę.
Eurowizja nie ma wielkiego, praktycznego znaczenia. Pokazała jedynie, jak słaba i pozbawiona znaczenia jest lewicowa kampania BDS. To społeczna inicjatywa wzywająca do bojkotowania państwa żydowskiego, deinwestycji i wprowadzenia sankcji w imię walki o interesy Palestyńczyków. Z kolei kwestie Iranu i ambasady dowiodły jednoznacznie i ostatecznie, że Izrael ma niepodważalnego sprzymierzeńca w Białym Domu.
Donald Trump stawia na Izrael nawet kosztem relacji z resztą świata. Jeżeli komuś się to nie podoba, to i tak musi z tym żyć. To aroganckie spojrzenie na świat, w którym liczyć się ma tylko i wyłącznie Ameryka i jej interesy określone przez prezydenta.
Teraz Netanjahu może wszystko
Fantastycznie wykorzystuje to premier Benjamin Netanjahu, który nagle stał się wicekrólem świata – zaraz za Donaldem Trumpem. Nie musi liczyć się z nikim ani z niczym. – Gdyby postanowił strzelać do pingwinów na Antarktydzie, to też by mu pozwolili – wyzłośliwia się jeden z obserwatorów bliskowschodniej zawieruchy podsumowując masakrę w Gazie i brak stanowczej reakcji reszty świata.
Izraelscy żołnierze zabili ok. 60 Palestyńczyków i tysiące ranili na granicy Strefy Gazy. Zobacz wydarzenia, które wstrząsnęły światem
To sytuacja równie wygodna, co niebezpieczna dla rządu państwa żydowskiego. Przenosząc ambasadę do Jerozolimy Trump złamał obowiązującą od 70 lat zasadę dążenia do dyplomatycznego rozstrzygnięcia konfliktu. Najpierw Izraelczycy i Arabowie, w tym Palestyńczycy, mieli się porozumieć, a następnie czerpać faktyczne korzyści z tej umowy.
Tymczasem Biały Dom zastosował, jakże bliską Izraelczykom, politykę faktów dokonanych. Dotychczasowe próby i ramy wypracowania porozumienia przyniosły tylko częściowy sukces w postaci pokoju z Egiptem i Jordanią oraz zbliżenia z kilkoma innymi krajami muzułmańskimi. Nie udało się zakończyć najtrudniejszego konfliktu z Palestyńczykami. Decyzje jednostronne takie, jak żydowskie osadnictwo czy mur otaczający terytoria okupowane, pozwalają Izraelowi osiągać cele, ale nie rozwiązują problemu.
To samo dotyczy ambasady przeniesionej z Tel-Awiwu, zwłaszcza że USA nie proponują żadnej nowej koncepcji zakończenia konfliktu, za wyjątkiem bezkrytycznego opowiedzenia się po jednej ze stron. Pełne i bezwarunkowe poparcie supermocarstwa może dać Izraelczykom złudne poczucie siły. Taki sam błąd popełnili po zwycięstwie w Wojnie Sześciodniowej w 1967 r. Przekonanie niepodważalnej przewagi spowodowało, że zignorowali rosnące zagrożenie ze strony państw arabskich. Boleśnie za to zapłacili w Wojnie Yom Kippur w 1973 r.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Siła zwalnia od myślenia
W pierwszych dekadach istnienia państwa żydowskiego politycy w Izraelu wiedzieli, że stawiają czoła potencjalnie większej potędze państw arabskich wspieranych przez blok wschodni na czele ze Związkiem Radzieckim. Przywódcy polityczni i wojskowi w Jerozolimie braki z nawiązką nadrabiali sprytem, organizacją czy determinacją. Wiedzieli, że muszą być od wrogów "lepsi", skoro nie mogą być "silniejsi". W przeciwnym wypadku zginą.
Teraz Izrael wyrósł na regionalne mocarstwo. Nie ma na Bliskim Wschodzie nikogo, kto mógłby wprost rzucić wyzwanie potędze państwa od niemal 20 lat rządzonego przez Benjamina Netanjahu. Poczucie siły jest pułapką, bo bardzo łatwo zwalnia od myślenia. Masakra w Gazie jest tego bolesnym przykładem. Izraelczycy użyli ostrej amunicji i zabili dziesiątki ludzi, bo mogli to zrobić nie ponosząc żadnych konsekwencji. Nie czuli ani nie czują potrzeby poszukiwania innych, droższych i trudniejszych rozwiązań.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Obywatele państwa żydowskiego nie widzą potrzeby ponoszenia ryzyka ani kosztu związanego z próbami porozumienia się z Palestyńczykami. Za najeżonym lufami murem, pod osłoną systemów antyrakietowych i protekcją Waszyngtonu czują się bezpieczni. Nie ma powodu oczekiwać, żeby Izraelczycy zrezygnowali ze swoich niekwestionowanych osiągnięć wypracowanych przez 70 lat budowania państwa.
Dobrze byłoby jednak, żeby pamiętali, iż życie nie stoi w miejscu, a siła też ma swoje granice. Zamiast więc trwać i głębiej się okopywać, warto może pomyśleć o zaproponowaniu jakiegoś rozwiązania w miejsce dotychczasowej polityki ostatecznie pogrzebanej przez Donalda Trumpa. Ostatnim wizjonerem w tej części świata był zmarły w 2014 r. Szymon Peres. Czas znaleźć kogoś, kto przedstawi nowy pomysł na Bliski Wschód. W przeciwnym wypadku cykl przemocy będzie się powtarzał bez nadziei na jakiekolwiek rozwiązanie.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl