Gdy chodzi o władzę, politycy nie mają świętości. Ale polityka na cmentarzu to już szczyt
Przyzwyczailiśmy się, niestety, że w Polsce politykę robi się w kościele. Obyśmy się kiedyś odzwyczaili. Tymczasem władza próbuje nas przyzwyczaić, że politykę robi się też na cmentarzu. Że gdy chodzi o władzę, nie ma świętości. Nie ma sacrum.
"Nie mogę mówić, kogo wybierać. Ale gdybym miał głosować zgodnie z sumieniem, to tylko Jan Olszewski". To tekst pewnego księdza sprzed kilkunastu lat, który usłyszałem na własne uszy. Ludzie w kościele milczeli. Przyzwyczaili się do księży mieszających się w politykę.
Od tego czasu nic się nie zmieniło – w Polsce sfera sacrum służy jako lewar do windowania politycznej popularności. Księża agitujący z ambony to codzienność. Spotkanie wyborcze w kościele – a czemu nie! Cały rząd klęczący na mszy w świetle kamer – a czemu nie! Święcenie przez księży czego tylko się da – przecież to w Polsce norma, na którą oburza się tylko wielkomiejska lewica.
Łączenie eucharystii, najświętszej ceremonii Kościoła katolickiego, z polityką, powinno być skandalem dla każdego wiernego. Tak nie jest, wiele osób nie widzi nic złego w tym, że księża, oprócz przewodnictwa duchowego, chcą także sprawować przewodnictwo polityczne nad wiernymi. Ani w tym, że politycy lansują się u boku kościelnych hierarchów podczas ważnych świąt.
Ale nie na cmentarzu, panie prezydencie Andrzeju Dudo i panie pośle Andrzeju Mularczyku. Granica została przekroczona. Tak nie wolno.
Panowie, ja wszystko rozumiem. Ja rozumiem, panie pośle, że sondaże wskazywały, iż pana żona Iwona ma po pierwszej turze wyborów samorządowych niewielką przewagę nad Ludomirem Handzelem i może przegrać walkę o fotel prezydenta Nowego Sącza. Ja rozumiem, panie prezydencie, że poparcie od pana to nie byle co, i jeżeli jesteście państwo od lat "serdecznymi znajomymi", to chciał pan, panie prezydencie, pomóc. Chciał pan dobrze. Szkoda, że wyszło jak zawsze.
Wyszło tak: pytany przez dziennikarzy "Sądeczanina" o cel wizyty w Nowym Sączu, czy w ten sposób zamierza udzielić wsparcia Iwonie Mularczyk przed nadchodzącą drugą turą wyborów, odpowiedział pan, że chociaż to nieoficjalna wizyta, to "można tak powiedzieć". Potem pozował pan do zdjęć z mieszkańcami, ręce ściskał.
W dniu, w którym w atmosferze refleksji i zadumy my, Polacy, spotykamy się z naszymi rodzinami nad grobami bliskich, pan bez cienia wstydu przyznaje, że przyszedł na cmentarz z powodów politycznych. Gdy ze smutkiem chyląc głowy przed majestatem śmierci naszych rodziców, dzieci, małżonków, krewnych, wspominamy ich, wpatrzeni w migotliwe płomyki zniczy, pan w asyście ochrony nawet nie próbuje udawać, że w Nowym Sączu jest pan prywatnie. Dzień później pana rzecznik tłumaczy, że w kampanię samorządową się pan "nie angażuje". I dodaje, żeby dziennikarze "nie doszukiwali się sensacji".
To trzeba było jej nie robić. Mógł pan nie dać się sfotografować, mógł pan nie wypowiadać się dla mediów. Mogła też sensacji nie robić żona posła Mularczyka – na przykład nie zamieszczać na swoim profilu na Facebooku okraszonej zdjęciami relacji ze spotkania z prezydentem. Ale wspólnie, panie prezydencie, panie pośle i pani była kandydatko, zrobiliście sami jeszcze lepszą sensację.
Przegraliście.