Frenkiel: Nie przyjęli zgwałconego dziecka w szpitalu. Ja winię Polskę (Opinia)
Do szpitala w Szczecinie zgłosiła się matka z ośmiolatką. Kobieta podejrzewała, że dziewczynka została zgwałcona. Matkę i dziecko odesłano z kwitkiem. Winni lekarze? Personel lecznicy? Tak. Ale nie tylko oni. To Polska odmówiła dziewczynce pomocy.
Polki przyzwyczaiły się, że w sprawach dotyczących ich ciał są traktowane skandalicznie. Są odsyłane z kwitkiem przez lekarzy i aptekarzy z "sumieniem", przechodzą gehennę zgłaszając gwałty – najpierw przemielone przez pozbawioną empatii machinę prawną, a potem przez społeczeństwo, które gremialnie sądzi, że "sama była sobie winna" i "po co tam szła".
My, Polki, w takich sytuacjach często tulimy uszy po sobie. Wiele "jakoś” daje sobie radę. Tabletki "po" dostajemy od przyjaciółek i za pomocą feministycznych organizacji, bo trwa to krócej niż krążenie od lekarza do lekarza i upominanie się o swoje prawa.
Gwałtów nie zgłaszamy, często ze strachu. I z powodu znanych nam doświadczeń wcześniejszych ofiar. Nie raz już się okazywało, że Polka, często z małej miejscowości, zgłasza stróżom prawa gwałt, po czym ponosi koszmarne konsekwencje swojej decyzji.
Przykład? W Biedrzychowej, wsi obok Polkowic, dziewczynę podczas osiemnastki zgwałcili koledzy. Jeden z nich wrzucił nagranie do sieci.
I co? Do czasu rozprawy sąd podejrzanych puścił wolno. Ze swoją ofiarą jej kaci mieszkali po sąsiedzku.
Ale tu sprawa dotyczy ośmiolatki! Dziecka! Ochroną dzieci często szafujemy wszem i wobec niezależnie od strony sceny politycznej.
Prawo jest po naszej stronie
Procedury w przypadku gwałtu są wbrew pozorom precyzyjne i jasno określone. Ofiara powinna jak najszybciej zgłosić się do organów ścigania. Szczególnie ważne jest badanie lekarskie, które powinno być wykonane w ciągu 24 godzin!
Chodzi tu nie tylko o uzyskanie dowodów, ale przede wszystkim o udzielenie pomocy w przypadku obrażeń. Kobieta może także najpierw sama udać się do lekarza, a ten powinien zawiadomić służby.
Matka dziewczynki, zabierając córkę do szpitala, zadziałała więc podręcznikowo. I co? Lekarz odmówił, odesłał dziecko i jej matkę z kwitkiem. Oczywiście zrobił to bezprawnie.
Personel szpitala, mówiąc językiem oficjalnym, zobowiązany jest do udzielania pomocy medycznej małoletniej pokrzywdzonej. Rzeczniczka szczecińskiego szpitala, gdy sprawa gruchnęła i nabrała medialnego rozpędu, powiedziała wprost, że mają procedury postępowania w przypadku dzieci, które są ofiarami przemocy, także seksualnej.
Co się więc stało? "Nie zadziałała organizacja pracy". Taka jest oficjalna odpowiedź rzeczniczki.
To oczywiście dobrze, że sprawą zajęła się prokuratura, która zbada, czy doszło do zaniechania obowiązków przez personel szpitala. Czy, może, przyczyna odmowy jest inna.
Łatwiej jest nie widzieć
Prawda jest taka, że w przypadku gwałtów i przestępstw seksualnych dziś wielu lekarzy, zamiast udzielić natychmiastowej pomocy, woli odesłać potencjalną ofiarę, schować głowę w piasek. Na wszelki wypadek. Bo jeszcze lekarz sam będzie miał kłopoty. Bo jeszcze, a nuż, będzie konieczna pigułka "po".
A jej przepisanie w Polsce to sprawa ideologiczna.
Przypomnijmy, były już minister zdrowia w poprzednim rządzie PIS, Konstanty Radziwiłł, powiedział wprost, że nie przepisałby takiej pigułki zgwałconej nastolatce.
Do tego dochodzi kwestia obyczajowa. Przestępstwa seksualne wobec dzieci kojarzą się ostatnio Polakom głównie z pedofilią wśród księży. Kościołowi lepiej się nie narażać.
A może lekarza w szpitalu w Szczecinie przeraziło i to, że gwałtu na dziewczynce mógł dokonać niewiele od niej starszy chłopiec? Nic nie zrobił, bo miał strach w oczach? Co, rzecz jasna, kompletnie go nie tłumaczy.
Winni tragedii
Tak czy siak matka zgwałconej dziewczynki krążyła po lekarzach dobę, zanim ktokolwiek udzielił jej dziecku pomocy. Moim zdaniem to nie jeden czy drugi lekarz, to Polska, w której liczy się dziś bardziej ideologia niż prawa kobiet, szerzej, prawa człowieka, nie udzieliła dziewczynce pomocy.
Na koniec. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co przeżywała matka. Co przeżywała dziewczynka. Obie, tak przypuszczam, potrzebują dziś nie tylko wsparcia prawnego. Także psychologicznego.
Wiem jedno. Słowami "bardzo przepraszamy", wypowiedzianymi w mediach po całej aferze przez rzeczniczkę szpitala, które tak dobrze brzmią pijarowo, wspomniany szpital może sobie wytapetować co najwyżej toalety.
Mam nadzieję, że winni tej tragedii poniosą konsekwencje. Nie mam nadziei, że szybko.
Monika Frenkiel jest dziennikarką, feministką, aktywistką na rzecz praw kobiet.