Dariusz Bruncz: Wreszcie realna "dobra zmiana" w Kościele? Po "expose" abp. Grzegorza Rysia
Zasadniczo homilia na ingresie to rodzaj expose, choć porównania ze światem polityki mogą być całkowicie bezzasadne. Przejście abp. Grzegorza Rysia z archidiecezji krakowskiej, gdzie był jedynie biskupem pomocniczym, do archidiecezji łódzkiej na samodzielny urząd biskupa ordynariusza i metropolity w jednej z najtrudniejszych diecezji rzymskokatolickich w Polsce to rodzaj "dobrej zmiany" w Kościele dominującym.
Niecodzienny był to ingres. Nowy metropolita łódzki abp Grzegorz Ryś mówił dużo, ale prawie w ogóle o sobie. Biblijny obraz weselnej uczty, nieco zmurszały w kościelno-ksobnych przemowach, kaznodzieja poddał gruntownej renowacji. Abp Ryś zaserwował słuchaczom update, w którym prosto – bez ckliwości i kurialnej dyplomacji – odniósł się do Kościoła samowystarczalnego, szukającego poklasku, interesownego i nakreślił obraz wspólnoty, która nie boi się trudnych pytań ze swojej przeszłości i starcza jej jeszcze odwagi, by wyjść z bańki pochlebstw i podobnie myślących. Zero narracji sugerującej dywanowy nalot gender, nowy Kulturkampf czy jakikolwiek –izm z bogatej skrzyni "współczesnych zagrożeń". Czy to zapowiedź zmian nie tylko na płaszczyźnie lokalnej?
Wprawdzie na kościelno-politycznej mapie archidiecezja łódzka nie miała i nigdy nie będzie mieć takiego znaczenia jak metropolia warszawska, krakowska czy wrocławska, to jednak samodzielna placówka stwarza więcej możliwości i szans. Z nimi wiążą się również zagrożenia. Nawet w mediach kojarzonych z prorządowym (i chyba dominującym) nurtem wśród polskich hierarchów trudno było znaleźć wypowiedzi negatywne o abp. Rysiu. Oberwało mu się ongiś za – mówiąc delikatnie – nieco sceptyczne podejście do katechezy w szkole, ale generalnie abp Ryś nie był na głównym bohaterem mediów. Z pewnością pojawiał się w nich rzadziej niż emerytowany biskup pomocniczy macierzystej archidiecezji Tadeusz Pieronek czy obecny gospodarz krakowskiego arcybiskupstwa Marek Jędraszewski.
Abp Ryś nie jest znany z zabierania głosu w zagadnieniach społeczno-politycznych. Zajmuje się właściwie "nudnymi rzeczami", które – tak się przy okazji składa – są nerwem misji Kościoła. Jakiegokolwiek. Ryś to przede wszystkim ewangelizator z charyzmatycznym zacięciem, naukowiec i jeden z najmniej "biskupich" biskupów. Jego wizja Kościoła to właśnie raczej obraz uczty weselnej niż schronu przeciwatomowego atakowanego przez siły zła. Jego pasja to ewangelizacja – budowanie Kościoła, a niekoniecznie kościołów. Jest częstym gościem na konferencjach charyzmatycznych, nierzadko o charakterze ekumenicznym. Jako biskup mocno wspierał ruchy pentekostalne w Kościele, które dla wiele biskupów i szeregowych księży są koniem trojańskim protestantyzmu w wersji zielonoświątkowej.
Zobacz także: Zakaz handlu w niedzielę. Oto stanowisko biskupów
Szczególne doświadczenia ma tutaj Kraków, gdzie jeszcze w czasach głębokiego PRL-u doszło do głębokiego rozłamu u charyzmatyków i duża część wyszła z Kościoła rzymskokatolickiego zakładając samodzielne kościoły typu ewangelikalnego. Jednak właśnie dzięki zaangażowaniu abp. Rysia i jego nominacji, wewnątrzkatolicki ruch charyzmatyczny może nabrać nowego wiatru w żagle, przyczyniając się (nie tylko w archidiecezji łódzkiej) do jakiejś formy duchowego ożywienia niekoniecznie w wersji eventowej. Ta szansa może być równocześnie potencjalnym punktem zapalnym we współpracy z tymi środowiskami katolickimi, które mniej entuzjastycznie patrzą na grupy charyzmatyczne.
Nadzieje wiązane z abp. Rysiem – nie tylko przez wiernych archidiecezji łódzkiej, ale wielu katolików w Polsce – są ogromne i być może przesadzone, ale to właśnie o jego styl i wypowiedzi czynią z niego naturalnego ambasadora papieża Franciszka w Polsce. Papieża, z którym wielu polskim katolików zupełnie nie po drodze. Szczególna irytacja panuje w środowiskach tradycjonalistycznych – niedawno jeden z moich znajomych "kato-tradsów", który w dniu wyboru Franciszka pytał się, czy dla samej chwili tego eventu, nie chciałbym przejść na katolicyzm, napisał mi: "No sorki, ale co ja mogę z papieżem, który na poziomie prywatnych rozmów pitoli jak nieuk". To jedno z delikatniejszych stwierdzeń, jakie słyszałem. Także od niektórych księży zmęczonych Franciszkową inkluzją i niepapieskim sposobem bycia.
Oczywiście, to nuncjusz reprezentuje Stolicę Apostolską w Polsce i de facto każdy biskup pełniący z papieskiego nadania rządy w diecezji jest ambasadorem Biskupa Rzymu. Jednak trudno o postać w polskim episkopacie, która by z podobną determinacją wypowiadała się o otwartości wobec uchodźców czy relacji ekumenicznych. Nie chodzi tylko o Franciszkowy styl, gdyż takie postawienie sprawy mogłoby sugerować, że abp Ryś działa odtwórczo. Chodzi o całokształt, dotychczasową służbę, której budowanie przypada przecież na czas ante Franciscum.
A propos ekumenizmu. W zeszłym roku ukazał się wywiad rzeka abp. Rysia z dwoma biskupami – prawosławnym arcybiskupem Jerzym (władyka wrocławsko-szczeciński) i ewangelickim biskupem Marcinem Hintzem (diecezja pomorsko-wielkopolska), w którym wówczas jeszcze bp Ryś nieapologetycznie i ciekawie ukazał katolicyzm w jego złożoności, ale też otwartości. Podczas ingresu w łódzkiej archikatedrze w obecności biskupa prawosławnego, luterańskiego i mariawickiego abp Ryś sporo mówił o ekumenizmie i podkreślił, że dialog ekumeniczny nie jest opcją, ale wyrazem posłuszeństwa wobec Ducha Świętego. Nie chodzi zatem o jakąś fanaberię, tymczasową modę, ale integralną część misji Kościoła. Czy w kontekście łódzkim doprowadzi ona do wskrzeszenia Ekumenicznej Drogi Krzyżowej? Być może, ale nadużyciem byłoby wiązanie jej ewentualnego powrotu ze szczerością intencji nowego metropolity.
Styl ingresowej homilii abpa Rysia, a przede wszystkim jej treść, pokazują, że nowy metropolita chce pozostać sobą, a urząd raczej go nie zmieni, choć wiadomo, że inny zakres odpowiedzialności i trudne decyzje, jakie będzie musiał podejmować, nie zawsze przysporzą mu przyjaciół. Byłoby też niesprawiedliwe, zarówno wobec innych biskupów i samego abp. Rysia, stylizowanie nowego metropolity łódzkiego na supermana i mesjasza polskiego katolicyzmu. Sam abp Ryś podczas swojego kazania podkreślił, że główne miejsce na uczcie weselnej przysługuje Oblubieńcowi (Chrystusowi) i Oblubienicy (Kościołowi), a Kościół to gra zespołowa, gra, której stawką jest – konkludując nieco patetycznie – wieczność.
Dariusz Bruncz dla WP Opinie