Czy Dorota Wellman jest głupią babą?
Cicho siedź, babo głupia! Czy tak powinno się Dorocie Wellman odpowiedzieć na jeden z jej felietonów dla „Wysokich Obcasów”, który sobotnia „Wyborcza” przedrukowała i reklamowała pod wyjętym z tekstu Doroty hasłem „grupa podstarzałych oszołomów nie może decydować za nas”?
Mniejsza o zgwałconą logikę, bo Dorota oczywiście nie chciała powiedzieć, że grupa „młodych oszołomów” (np. z ONR)
może „decydować za nas”. Ale jaki sens ma stosowanie w walce z antyfeministycznym szowinizmem podobnie szowinistycznych etykiet - w tym przypadku ejdżyzmowskich i seksistowskich zarazem (dyskryminujących przeciwnika ze względu na wiek i płeć)?
Nie będę trzymał czytelników w bezsensownym napięciu. Od razu odpowiem na tytułowe pytanie. Moim zdaniem red. Dorota Wellman nie jest „głupią babą”. I w żadnym razie nie chcę jej namawiać, by „siedziała cicho”. Po pierwsze Wellman nie jest „babą” lecz damą. Elegancką, wykształconą, subtelnie dowcipną. Po drugie nie jest głupia. Moim zdaniem należy do niezbyt licznej mądrzejszej części polskich mediów. W obu tych sprawach nie mam cienia wątpliwości. Ale to żadna ulga. Przeciwnie, powagę sytuacji ujawnia dopiero to, że w Polsce nawet „mądra dama” używa takiej szowinistycznej retoryki, która w cywilizowanym świecie jest powodem do wstydu. A jeszcze gorsze jest to, że taką wypowiedź umieszcza na pierwszej stronie najważniejsza liberalno-lewicowa redakcja w Polsce. I to afirmatywnie - bez cienia dystansu.
Najgorszy jest jednak kontekst. Po frazie „Grupa podstarzałych oszołomów nie może decydować za nas” następują dwa jeszcze groźniejsze, choć dość niepozorne, zdania. „Jak kobiety mogą tego słuchać spokojnie? Przecież jesteśmy równoprawnymi obywatelkami”. Chodzi o inwazję wkurzającego też mnie obyczajowego tradycjonalizmu. „Macie kobiety w głębokiej pogardzie. Najlepiej, żebyśmy rodziły, sprzątały, gotowały i siedziały cicho. I słuchały pana życia i śmierci.”
Sęk w tym, że gdyby konflikt przebiegał wzdłuż linii, którą opisuje Dorota, to wy, kobiety, dawno byście spuściły łomot nam, czyli mężczyznom. Ale tak nie jest. Nie wpuszczę się w psychoanalityczne meandry relacji „matki-synowie”, „córki-ojcowie”, „świekry-synowe” etc. Wystarczy popatrzeć na czystą politykę. Czy posłanka Sobecka jest bardziej po stronie kobiet, niż choćby Adrian Zandberg? Czy Beata Szydło, jest bliższa Dorocie Wellman i jej wizji emancypacji kobiet, niż choćby Donald Tusk? A czy w elektoracie kobiety są genderowo dużo bardziej progresywne od mężczyzn?
Niestety, Dorota, podział ról w wielkim sporze o równouprawnienie i wyzwolenie kobiet z ich podrzędnych ról w patriarchacie nie jest taki prosty, jak go narysowałaś. Gdy chodzi o zniewalanie kobiet przez państwową przemoc, o odbieranie wam prawa do waszego ciała, o pozbawianie was praw reprodukcyjnych, akceptowanie dyskryminacji ekonomicznej, kultywowanie nierównego podziału obowiązków w rodzinie itp., kobiety są nie tylko ofiarami, lecz także sprawcami. Przyczyny są złożone. Feminizm od dawna je bada i opisuje na kilka sposobów. Ale fakty są niezaprzeczalne.
Nie zamierzam przerzucać winy na ofiary. Chcę tylko przy okazji 8 marca przypomnieć, że antyfeministyczny tradycjonalizm jest zasadniczo bezpłciowy, więc opieranie projektu ruchu wyzwolenia kobiet na wizji „świętej wojny płci” to niebezpieczny seksistowski absurd. Podobnie jak ejdżyzmowski miraż, że to „stare oszołomy” maltretują „młode ofiary”. Może kiedyś tak było, ale teraz tak nie jest.
Ostatnio totalny zakaz aborcji chcieli Polsce narzucić trzydziestolatkowie z Ordo Iuris reprezentowani w sejmie przez młodą prawniczkę, a ich pomysł został zablokowany przez siedemdziesięcioletniego Prezesa. Może skłonił go do tego masowy protest czarnych parasolek, ale udział w protestach brały też osoby różnego wieku i płci. Pani z Ordo Iuris się nimi nie przejęła. A nieco wcześniej na czele politycznej krucjaty antygenderowej stały przecież Beata Kępa i Krystyna Pawłowicz - dwie jeszcze niestare kobiety. To potwierdza, że nie płeć i wiek obrońców tradycyjnego ładu jest kluczem do rozwiązania problemu wyzwolenia kobiet.
Nie piszę tego z przekory. Sprawa jest poważna. To, co Dorota Wellman przedstawia jako bój o sprawę kobiet, ja uważam za konieczną walkę o lepszą przyszłość nas wszystkich - kobiet, mężczyzn, starych, młodych, heteryków i homo. Feministyczny szowinizm tej walki nie ułatwia. Przeciwnie. Absurdalnie cementuje patriarchalny podział i tworzy złudzenie, że emancypacja kobiet jest w interesie kobiet. Choć jest także (a może jeszcze bardziej - ale to temat na inną rozmowę) w interesie mężczyzn. Zakaz aborcji, problemy z antykoncepcją, upośledzenie ekonomiczne kobiet itd. - to wszystko (wbrew temu, co się pewnie szowinistycznym feministkom wydaje) dotyka też mężczyzn. Inaczej, ale również boleśnie. Nikt przecież chyba nie uwierzy, że mężczyzn cieszą niechciane ciąże partnerek i że wielu ojców się cieszy, gdy ich partnerki lub córki muszą pod rządami katolickich fundamentalistów rodzić potwornie chore dzieci. Temu między innymi służy zakazywane przez tradycjonalistów studiowanie gender, by ludzie rozumieli złożoność ról płciowych. Ludzie - więc nie tylko kobiety, ale też mężczyźni.
Tradycja 8 marca powstała dwie epoki temu, kiedy świat był jeszcze ułożony kompletnie inaczej. Wydawało się wtedy, że w walce o tzw. prawa kobiet chodzi o prawa kobiet. Dziś wiemy, że chodzi o wolność wszystkich. Podobnie, jak większość z nas rozumie, że w walce o drzewa nie chodzi o drzewa, tylko o nas, czyli o zwierzęta i ludzi, którzy się bez nich poduszą, a w walce o owady nie chodzi o owady, tylko o to, że zwierzęta i ludzie umrą z głodu, jeśli owady wyginą i np. nie zapylą tego, co potrzeba. Może to jest grube uproszczenie, ale przez ostatnie sto lat zrozumieliśmy znaczenie współzależności. Tylko radykalni tradycjonaliści jej jeszcze nie rozumieją, więc beztrosko mordują drzewa i wciąż sądzą, że jedni z nas mogą coś trwale zyskać kosztem innych - na przykład mężczyźni kosztem kobiet, a ludzie kosztem drzew lub na odwrót. Prawda zaś, którą już znamy, jest taka, że łatwiej i trwalej można zyskiwać razem - niż przeciw sobie. Największy polski problem dziś na tym polega, że u nas ta świadomość wciąż nie może się przyjąć nawet w kulturowych elitach. I to w niemal żadnej sprawie - od ładu europejskiego i relacji w firmach aż po równość płci. Będę o tym pamiętał demonstrując 8 marca razem z milionami ludzi (czyli kobiet i mężczyzn) na świecie. Bo chodzi o nasz wspólny problem, a nie o problem który kobiety mają z mężczyznami, młodzi ze starymi itp.