Czarny protest. Kamila Baranowska: fakty mają najmniejsze znaczenie
Gdybym uwierzyła we wszystko, co mówią organizatorzy "czarnych protestów", a za nimi powtarzają media i komentatorzy, pewnie sama miałabym strach w oczach i stałabym w pierwszym rzędzie antyrządowej manifestacji - pisze Kamila Baranowska dla WP Opinii.
Przeczytaj też: Sławomir Sierakowski: przy tym porodzie może zginąć PiS
W sprawie obywatelskiego projektu o całkowitym zakazie aborcji narosło tyle mitów i półprawd, że trudno się dziwić protestującym kobietom. Zakaz badań prenatalnych, wsadzanie kobiet do więzienia za poronienie, nie wspominając już o perspektywie lekarzy, którzy w obawie przed pójściem za kratki nie będą chcieli leczyć kobiety w ciąży - trudno się nie oburzyć, prawda?
O tym rozwiązaniu powinniśmy na spokojnie rozmawiać
Tyle tylko, że takich zapisów w obywatelskim projekcie ustawy nie ma. Dostęp do badań prenatalnych gwarantuje w Polsce ustawa o dostępie do świadczeń medycznych i odpowiednie rozporządzenia Ministra Zdrowia, więc to, że nie ma jej w ustawie o zakazie aborcji, niczego nie zmienia. W sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka (poronienie) projekt ustawy mówi wprost, że matka nie podlega żadnej karze. Podobnie jest z rzekomym karaniem lekarzy - zapisy projektu mówią, że nie popełnia przestępstwa lekarz, który naraża dziecko na śmierć lub utratę zdrowia w sytuacji, gdy ratuje życie lub zdrowie matki.
Tak, owszem projekt zakłada karanie matki za celową i świadomą aborcję, choć jest w nim zapis mówiący o możliwości nadzwyczajnego złagodzenia kary, czy od jej odstąpienia. I to jest zasadnicza zmiana w stosunku do obecnej ustawy, która kary dla matki nie przewiduje. O tym właśnie rozwiązaniu powinniśmy na spokojnie rozmawiać. Zwłaszcza, że w tej sprawie do końca zgodne nie są także środowiska pro-life. Część z nich zdaje sobie sprawę, że jest to zapis nie do zaakceptowania dla większej części społeczeństwa. Niestety zamiast rozmowy o tym, co jest w projekcie, mamy rozmowę sprowadzającą się do straszenia tym, czego w nim nie ma. I błędne koło się zamyka.
Niestety, kobiety, które wyszły w sobotę i poniedziałek na ulice dużych miast w „czarnym proteście”, pytane przez dziennikarzy, dlaczego biorą w nim udział, najczęściej podkreślały, że protestują za prawem kobiet do badań prenatalnych i za tym, by nie były karane gdy np. poronią. A także, a może przede wszystkim, za tym, by zostawić w spokoju obecny kompromis aborcyjny.
To kolejna manipulacja, bo organizatorzy protestów nie kryją tego, że nie chodzi im wcale o utrzymanie kompromisowych rozwiązań z 1993 roku, lecz o ich znaczącą liberalizację. Między innymi za słowa o kompromisie jako rzeczy ważnej dla kobiet została wygwizdana posłanka PO Joanna Mucha. "Kompromitacja to nie kompromis" - usłyszała.
Zresztą to nic nowego. Wbrew obiegowej opinii, to nie prawica wyrwała się przed szereg, by negować kompromis, na który nikt wcześniej ręki nie podniósł. W 1996 roku to SLD wprowadziło aborcję z powodów społecznych, naruszając kompromis aborcyjny. Takie rozwiązanie obowiązywało przez rok, zostało zniesione przez Trybunał Konstytucyjny.
Patrząc na zamieszanie wokół tematu aborcji, trudno oprzeć się wrażeniu, że wywoływanie społecznego strachu i umiejętna kanalizacja emocji opartych na nie zawsze prawdziwej informacji służą konkretnemu celowi politycznemu. Szeroko rozumiana opozycja potrzebuje tematu, który mógłby stać się paliwem na miarę Trybunału Konstytucyjnego i na nowo wywołałby antyrządowe nastroje. Stąd usilna próba przyklejenia projektu obywatelskiego do PiS, który jako partia nie ma z nim nic wspólnego. Więcej nawet, nieoficjalnie wiemy, że przedstawiciele partii rządzącej próbowali przekonywać środowiska pro-life, by wstrzymały się ze swoim projektem na długo zanim trafił on do Sejmu. Z punktu widzenia rządzących, wojna ideologiczna to ostatnia rzecz, jakiej dziś potrzebują.
Kto może zyskać na wywoływaniu emocji związanych z aborcją?
PiS wydaje się dziś zaskoczony skalą protestów i emocjami, jakie im towarzyszą. Z perspektywy czasu widać, że błędem było nieskierowanie obu projektów obywatelskich (zakazującego aborcji i liberalizującego obecne przepisy) do prac w komisjach. Oddać trzeba jednak, że kierownictwo klubu PiS zachęcało posłów do takiego właśnie głosowania. Dyscypliny jednak nie było, więc posłowie zagłosowali, jak chcieli. Warto jednak uświadomić kobietom, krzyczącym na proteście "Jarosław, kobiety zostaw", że sam Kaczyński głosował ZA skierowaniem projektu liberalizującego przepisy aborcyjne do dalszych prac...
Kto zatem na wywoływaniu emocji związanych z aborcją może zyskać? W sposób oczywisty próbuje się na tym zbudować pozaparlamentarna lewica (SLD, Partia Razem, Barbara Nowacka), o której istnieniu niektórzy zdążyli już zapomnieć. Dla niej taki temat to prezent, o jakim mogła pomarzyć. Pod emocje chętnie podczepił się Komitet Obrony Demokracji (choć Mateusz Kijowski, znany z niepłacenia alimentów w roli obrońcy praw kobiet razi jako mało kto), Nowoczesna, a także Platforma Obywatelska, która za wszelką cenę nie chce dawać pretekstu do oskarżeń, że nie walczy z PiS na każdym możliwym odcinku.
PiS może na sporze aborcyjnym sporo stracić, jeśli szybko nie znajdzie sposobu, by odpowiedzieć na te emocje proponując sensowne rozwiązanie sprawy. Sensowne, czyli takie co do którego panowałaby względna społeczna zgoda - może zakaz tylko aborcji eugenicznej, a może pozostawienie obecnych rozwiązań prawnych bez zmian?
Nam wszystkim życzę zaś, byśmy w rozmowie o projektach ustaw dotyczących aborcji operowali tym, co w nich jest, a nie tym, co wydaje nam się, że jest. Z dotychczasowej debaty publicznej płynie bowiem smutny wniosek, że na wojnie, zwłaszcza ideologicznej, fakty mają najmniejsze znaczenie.
Kamila Baranowska dla WP Opinii
Kamila Baranowska - dziennikarka i publicystka tygodnika „Do Rzeczy”. Przygodę z dziennikarstwem zaczynała w "Newsweeku". Ostatnich sześć lat przepracowała w "Rzeczpospolitej", pisząc głównie o polityce i mediach. Autorka wielu tekstów dotyczących bieżących wydarzeń politycznych, wywiadów i komentarzy. Publikowała także w "Uważam Rze".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.