Brexibzdury. Jakub Majmurek: polscy politycy nieprzygotowani intelektualnie i oderwani od rzeczywistości
Znajdujemy się obecnie w bardzo napiętej i kłopotliwej sytuacji. Tym większe przerażenie budzić musi zupełna poznawcza i polityczna dezorientacja prawicy. Niestety, w kwestii Brexitu strona liberalna i proeuropejska też nie mają nic szczególnie mądrego do powiedzenia. Przez lata zamiast rzetelnej refleksji nad kierunkami rozwoju Europy była ona w stanie zaoferować jedynie bezmyślne wymachiwanie unijną flagą na Parach Schumana. Dziś to nie starczy - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.
Znajdujemy się obecnie w bardzo napiętej i kłopotliwej sytuacji. Tym większe przerażenie budzić musi zupełna poznawcza i polityczna dezorientacja prawicy. Niestety, w kwestii Brexitu strona liberalna i proeuropejska też nie mają nic szczególnie mądrego do powiedzenia. Przez lata zamiast rzetelnej refleksji nad kierunkami rozwoju Europy była ona w stanie zaoferować jedynie bezmyślne wymachiwanie unijną flagą na Paradach Schumana. Dziś to nie starczy - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.
Czytaj także inne głosy o Brexicie:
Sierakowski:UK przeżyje bez UE, UE umrze bez UK
Żakowski: do zobaczenia, Wielka Brytanio!
Zaletą kryzysów bywa to, iż w bardzo brutalny sposób testują one jakość politycznych liderów, pokazując, czy zaufanie, jakim ich obdarzyliśmy, było rozsądnie ulokowane. Sytuacja po czwartkowym referendum w Wielkiej Brytanii bez wątpienia ma charakter takiego kryzysu. Nie wiadomo jeszcze, czy Brexit faktycznie będzie miał miejsce - referendum miało charakter doradczy, niewiążący, ostateczny głos należy do parlamentu. Nikt z obozu Brexitowców nie pali się do tego, by objąć ster rządów i faktycznie przeprowadzić bardzo bolesny dla Brytanii rozwód z Brukselą. Z pewnością jednak to, co stało się w czwartek, pokazuje bardzo głęboki kryzys europejskiej wspólnoty.
Reakcje polskich polityków na ten kryzys pokazują z kolei ich kompletne nieprzygotowanie intelektualne i oderwanie od rzeczywistości. Poza nielicznymi wyjątkami, nie pojawiła się żadna próba diagnozy tego, co się stało. Zamiast tego, na brytyjski kryzys nasi politycy projektują swoje własne uprzedzenia, obsesje, właściwe dla naszej debaty kalki myślowe. Uruchamiają one różne narracje. Dominuje kilka: mniej lub bardziej otwarta radość z "początku końca europejskiego kołchozu"; pomstowanie na Tuska i Junckera, jako rzekomo winnych Brexitu; pomstowanie na Unię dążącą rzekomo wbrew woli Europejczyków do zniesienia państw narodowych; na "polityczną, poprawność", "lewackie multi-kulti" czy "rozdęty europejski socjal".
Janusze strategii
Przodują w tym politycy Prawa i Sprawiedliwości. Jest to o tyle zrozumiałe, że narracja taka pozwala przykryć to, o czym powinniśmy dziś rozmawiać w kontekście Brexitu w Polsce: klęskę europejskiej strategii Prawa i Sprawiedliwości. Partia ta, dystansując się od Francji i Niemiec, postawiła na sojusz ze Zjednoczonym Królestwem w Europie. Jej europarlamentarzyści wystąpili z frakcji Europejskiej Partii Ludowej, by razem z torysami założyć frakcję Konserwatystów i Reformatorów. Po ewentualnym Brexicie frakcja ta straci swoją drugą, najważniejszą obok deputowanych z Polski, "nogę" i zupełnie przestanie się liczyć w Brukseli. Nie tylko w PE, ale i w Europie, idąca na kolizyjny kurs z Niemcami i Francją, Polska bez Wielkiej Brytanii zostanie sama. Uważany za wielkiego stratega prezes Kaczyński na europejskiej szachownicy okazał się więc być raczej Januszem strategii.
Politycy PiS ciągle bronią jednak tej decyzji. W niedzielnej dyskusji w TVP Info prof. Andrzej Zybertowicz twierdził, iż musieliśmy postawić na Zjednoczone Królestwo, gdyż to "jedyny duży kraj unijny, który ma równy dystans do Niemiec i Francji". Ktoś rozsądny (więc raczej nie prowadzący program Michał Rachoń) mógłby zadać pytanie: dlaczego właściwie mamy budować swoje sojusze w Europie przeciw Niemcom i Francji? Gospodarczo i politycznie to znacznie dla nas ważniejsi partnerzy niż Wielka Brytania, od dawna prowadzimy z nimi bliską współpracę w ramach Trójkąta Weimarskiego. Decyzja zdystansowania się od tych kontynentalnych partnerów i postawienie na Brytyjczyków miało bardzo słabe merytoryczne przesłanki, wynikało głównie z antyniemieckich i eurosceptycznych uprzedzeń rządzącej partii. Jakie jednak decyzje nie stałyby za tą kalkulacją, dziś w pełni widać cały jej absurd.
Bębenek suwerenności
Mówiąc o Brexicie, politycy PiS i popierający ich publicyści, często prowadzą grę na swój własny spór z Komisją Europejską. Zarówno ten dotyczący Trybunału Konstytucyjnego, jak i mechanizmu podziału uchodźców z Syrii i Iraku. Choć rzadko wprost pada argument, że to próba rzekomego naruszenia polskiej suwerenności przez KE miała stać za decyzją Brytyjczyków, to oskarżenia wobec stylu prowadzenia polityki przez komisję Junckera i prezydencję Tuska pojawiają się bardzo często jako powód decyzji Brytyjczyków.
W tym tonie jeszcze przed referendum wypowiadał się Zbigniew Kuźmiuk w felietonie na łamach "Naszego Dziennika". Podobne argumenty, z charakterystycznym dla siebie (jak określił to celnie Ludwik Dorn) "bosmańskim wdziękiem", zaprezentował w niedzielę w telewizji Joachim Brudziński - wydaje się więc, iż "wina Junckera" to jeden z pisowskich przekazów dnia na Brexit. Z punktu widzenia mobilizacji własnego elektoratu wokół europejskiej polityki, ma on sens, Kłopot w tym, że w najlepszym wypadku jest on półprawdą. W sprawie UE Wielka Brytania pozostawała głęboko sceptyczna i podzielona od momentu swojego przystąpienia do UE. Niechęć do zjednoczenia Europy przebiegała w poprzek obu wielkich partii - do Unii Zjednoczone Królestwo wprowadzili torysi pod wodzą Edwarda Heatha, do lat 80. to Partia Pracy była raczej niechętna europejskiej integracji. Cameron obiecał referendum na długo przed tym, zanim Juncker objął stery w Brukseli. Kto nie kierowałby KE i Radą Unii Europejskiej i tak byłby ostro atakowany przez
brexitową stronę w kampanii. Postawili oni zbyt wielki polityczny kapitał na opcję Brexitu, by dać się przekonać najbardziej nawet koncyliacyjnym europejskim komisarzom.
Politycy PiS lubią powtarzać, że wynik ten pokazuje znaczenie państw narodowych w Europie i ich naturalny opór wobec wymuszanej na siłę federalizacji. Znów jest to w najlepszym wypadku półprawda. Wielka Brytania średnio bowiem jest państwem narodowym, na pewno nie w takim rozumieniu jak Polska. Państwowość brytyjska może za to rozwodu z Unią nie przetrwać. Pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon już zapowiedziała, że szkocki rząd lokalny będzie negocjował z Komisją pozostanie Szkocji w Unii. Nasilają się także żądania drugiego referendum w sprawie szkockiej niepodległości. Tym razem Szkocka Partia Narodowa bez wątpienia je wygra. Przeciw Brexitowi masowo zagłosowała też Irlandia Północna. Zwłaszcza zamieszkujący ją irlandzcy katolicy, gdzie poparcie dla Unii wynosiło ok. 80 proc. Wielu ekspertów od bezpieczeństwa spekuluje, że Brexit może "odmrozić" konflikt w Irlandii Północnej.
Szkocki i irlandzki nacjonalizm mogły koegzystować z państwem brytyjskim w kontekście "rozpuszczenia" jego suwerenności w UE. Gdy Unii zabraknie, zwrócą się przeciw państwu brytyjskiemu i najpewniej doprowadzą do jego rozpadu. Wszystko pokazuje to, jak dobroczynne znaczenie dla Zjednoczonego Królestwa miała europejska integracja - podobna sytuacja występuje zresztą w Hiszpanii (Katalonia, Baskowie) czy Francji (Baskowie, Korsyka). Polska prawica wyciąga z tego wszystkiego jednak zupełnie księżycowe wnioski, jak wczoraj w telewizji Jacek Karnowski, twierdzący, że zachowanie Szkotów jest dowodem na błąd decyzji Blaira o utworzeniu szkockiego rządu i parlamentu i przestrogą dla nas, byśmy Ślązakom "nie oddawali nawet palca".
Klęska multi-kulti?
Jak przy nie niemal każdej okazji, prawica (z PiS, ale i Kukiz ’15) także przy okazji Brexitu musiała dać wyraz swojej obsesji na temat "multi-kulti" i "politycznej poprawności", których narzucanie przez Brukselę, miało rzekomo wywołać bunt Brytyjczyków. Nieoceniona Krystyna Pawłowicz napisała na swoim facebooku, że Brexit to cena za przekształcenie "związku współpracujących państw, opartego na chrześcijańskich fundamentach", w "zideologizowany, lewicowy [...] projekt".
Problem w tym, że to nie multikulturalizm odpowiada za Brexit. Masowa emigracja mieszkańców dawnych kolonii na Wyspy Brytyjskie zaczyna się w latach 60., dekadę przed przystąpieniem Zjednoczonego Królestwa do Wspólnot Europejskich. Dziś na Wyspach żyje drugie i trzecie pokolenie tych emigrantów. Wiele z nich głosowało za Brexitem, niektórzy prowadzili kampanię za wyjściem z Unii. Gdyby Unia próbowała w swoich politykach realizować "wartości chrześcijańskie" w polskiej wersji (np. z zakazem aborcji), za Brexitem zagłosowałoby pewnie z 80 proc. bardzo przecież świeckiego brytyjskiego społeczeństwa.
Poseł Marek Jakubiak z Kukiz'15 do przyczyn Brexitu dodaje „rozdęty socjal, ściągający do Europy niechcących pracować emigrantów”. Socjal i imigracja faktycznie odgrywał bardzo istotną rolę w referendum, ale zupełnie nie taką, jak przypisuje im Jakubiak, dając tu wyraz swojej ignorancji i typowych dla własnego środowiska obsesji. Głos za Brexitem był głosem buntu przeciw polityce zwijania państwa dobrobytu i usług publicznych na Wyspach. Wystarczy rzut oka na mapę, by zobaczyć, że za Brexitem głosowały twierdze laburzystów: uboższe, poprzemysłowe okręgi w Midlands, na północy kraju, czy w Walii. Często przyczyną ich zwijania, czy niewydolności faktycznie było przeciążenie przez migrację. Nie tę, którą straszą Polaków politycy Kukiza - z Bliskiego Wschodu - ale tę, z naszego regionu Europy. Brexit jest rachunkiem wystawionym brytyjskiej klasie politycznej za to, że otwarciu rynków pracy na Polaków, Słowaków, Rumunów, Bułgarów nie towarzyszyło odpowiednie doinwestowanie usług publicznych, czy budownictwa
mieszkaniowego. Na pewno nie za "rozdęty socjal".
Radość karpi na Boże Narodzenie
Polityczny szef Jakubiaka Paweł Kukiz wprost wyraził radość z rozpadu „eurokołchozu”. Basują mu w tym przedstawiciele Ruchu Narodowego (poseł Robert Winnicki, Artur Zawisza) czy partii Korwin. Jest to najgłupsza możliwa reakcja na Brexit, przypominająca radość karpi przed Bożym Narodzeniem. Nie ma dziś żadnego scenariusza osłabienia integracji europejskiej (o jej rozbiciu nie wspominając), który w minimalny choćby sposób byłby dla Polski i Polek korzystny. Słabe, nieefektywne państwo polskie z niewydolnymi instytucjami i mało produktywną i innowacyjną gospodarką, w wolnej europejskiej konkurencji skazane jest na klęskę. Część polityków i publicystów prawicy fantazjuje o powrocie do Europy, jako wyłącznie "sfery wolnego handlu" czy wspólnego rynku (na ogół myląc ze sobą te dwa wcale nie tożsame pojęcia) pozbawionej ambicji politycznej integracji.
Problem z tym rozumowaniem jest taki, że to Polska i inne kraje regionu były największymi beneficjentami tego, że Europa była czymś więcej niż wielką strefą wolnocłową. Gdyby Unia była sferą wolnego handlu nie otrzymalibyśmy miliardów z europejskich funduszy. Gdyby była tylko sferą wolnej wymiany towarów (ale już nie swobodnego przepływu osób), mielibyśmy dziś problem przynajmniej kilkuset tysięcy młodych ludzi, którzy znaleźli pracę w Europie, odciążając nie będący w stanie wchłonąć ich polski rynek pracy.
I właśnie te osoby najbardziej na Brexicie ucierpią. Oczywiście, brytyjski parlament nie każe im wracać z dnia na dzień do kraju. Wielu z nich jest na Wyspach na tyle długo, by ubiegać się o prawo do stałego pobytu, a nawet obywatelstwo. Tym niemniej, będzie im trudniej. Decyzja o pozostaniu na Wyspach, lub powrocie, będzie miała o wiele bardziej ostateczny wymiar.
Kampania wokół Brexitu rozpętała też na Wyspach ksenofobiczne, antyimigranckie nastroje. Polacy już padają ich ofiarą. Pojawiają się obraźliwe antypolskie napisy na murach, ulotki, wpisy w sieci. Polacy są zaczepiani, obrażani, pewnie będzie dochodziło do aktów przemocy. Wbrew polskim fantazjom Polacy i inni przybysze z postkomunistycznej Europy są dla Brytyjczyków o wiele bardziej kulturowo i społecznie obcy niż kolorowa ludność z byłych kolonii - wprost w trakcie kampanii powiedział to zresztą lider Brexitowego obozu Nigel Farage. Choć złośliwie można powiedzieć, że Polacy na Wyspach często głosujący na PiS, Korwina i Kukiza - stronnictwa same posługujące się nienawistną, antyimigrancką, rasistowską retoryką - doświadczając dyskryminacji dostaną to, na co zasłużyli. Ale problem jest w tym, że nie cała imigracja jest obskurancka i rasistowska, a osobiste doświadczenie dyskryminacji niekoniecznie musi się przekładać na rozbijanie uprzedzeń, czasem może wręcz je wzmacniać.
Parada Schumana też nie wystarczy
Z pewnością znajdujemy się obecnie w bardzo napiętej i kłopotliwej sytuacji. Tym większe przerażenie budzić musi zupełna poznawcza i polityczna dezorientacja prawicy. Niestety, w kwestii Brexitu strona liberalna i proeuropejska też nie mają nic szczególnie mądrego do powiedzenia. Przez lata zamiast rzetelnej refleksji nad kierunkami rozwoju Europy była ona w stanie zaoferować jedynie bezmyślne wymachiwanie unijną flagą na Parach Schumana. Dziś to nie starczy, "euroentuzjazm" stał się słowem bez treści. Unia Europejska potrzebuje nowego impulsu integracyjnego, nowego pomysłu na siebie, odpowiadającego na wyzwania, jakie obnażył Brexit.
Żadna z sił parlamentarnych nie wydaje się tego rozumieć. Partia Razem w pobrexitowym oświadczeniu napisała, iż wobec dzisiejszej eksplozji szowinizmu, Europa potrzebuje nadziei na nowy socjalny i demokratyczny projekt, nie zostawiający Europejczyków samych w obliczu galopującej globalizacji, przepływów kapitałów, potęgi banków i koncernów. Być może silne państwo brytyjskie w takiej Europie jakoś sobie poradzi, słabe polskie z pewnością nie. Niestety, to nie trzeźwa, a przy tym niepozbawiona utopijnej iskry diagnoza Razem będzie decydować, tylko ignorancja, uprzedzenia i obsesje rządzącej prawicy wzmacniana przez bezsilność liberałów. Wyjątkowo korzystna geopolityczna koniunktura Polski, jaka panowała przez ostatnie 25 lat wyraźnie się kruszy. Tym dla nas gorzej, że mamy przywódców, którzy sami chcą wraz z nami skakać w wyłaniające się w ten sposób ustępy.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski
Jakub Majmurek - z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem "Krytyka Polityczna".