Białczyk: USA podzielone. Stany Zjednoczone pozazdrościły Polsce [OPINIA]
Donald Trump i Joe Biden nie spotkali się na drugiej debacie prezydenckiej - obaj politycy dyskutowali w czwartkowy wieczór na osobnych spotkaniach. Tym samym Amerykanie podzielili niedawny los polskich wyborców. Temat naszego kraju pojawił się w kampanii za Oceanem. I to w niezbyt dobrym kontekście.
Do 3 listopada - czyli dnia wyborów prezydenckich w USA - pozostało niewiele ponad 3 tygodnie. Do soboty blisko 22 milionów Amerykanów już podjęło decyzję - i zagłosowało korespondencyjnie (to około 18 proc. obywateli USA, którzy oddali głos w wyborach cztery lata temu). Ten wynik może i okaże się rekordowy, jednak prawdziwym testem będzie tradycyjna frekwencja przy urnach. To właśnie ona wskaże nowego lub dotychczasowego lokatora Białego Domu.
Amerykanie, bodajże pierwszy raz w historii, "pozazdrościły" czegoś Polakom. Otóż po drugiej stronie Atlantyku, podobnie jak nad Wisłą, nie doszło do debaty prezydenckiej. Jeszcze chwilę temu wydawało się to niewyobrażalne, a właśnie przeszło do historii. Tak samo mocno runął mit o niezachwianych zasadach amerykańskiej demokracji. "American dream is over".
- Politycy populistyczni nie są zainteresowani, aby dyskutować z oponentem. I zawsze znajdą jakiś argument, żeby tego nie robić. Jeśli miałoby dojść do tego starcia i znów sprowadzić je do kolejnej pyskówki, to może lepiej, że jej nie było. Poza tym debaty już "nie wygrywają wyborów", a robią to: fake-newsy, wpływ Kremla, media społecznościowe. Debaty odchodzą powoli do "lamusa" - komentowała dla WP prof. Renata Mieńkowska-Norkiene.
"Proud Boys". Popularny hasztag nacjonalistów zaskakuje
Według badaczki z Uniwersytetu Warszawskiego debata i tak nie przyniosłaby większego przełomu w kampanii wyborczej. - Kampania Trumpa na pewno wycinałaby fragmenty tych debat, aby ośmieszyć Bidena. Z kolei Demokraci mogli zyskać na tym, że nie doszło do bezpośredniej konfrontacji i z tego zrobić temat. Póki co tego nie robią - dodała Mieńkowska-Norkiene.
USA pozazdrościły Polsce. Debaty nie było, stracili wszyscy
Do braku debaty kilka miesięcy temu doszło także w Polsce. Przed drugą turą wyborów prezydenckich Andrzej Duda udał się na debatę TVP w formie town hall do Końskich. Z kolei w Lesznie przedstawiciele 20 redakcji zadawali pytania Rafałowi Trzaskowskiemu. Oba sztaby przez dłuższy czas nie mogły dojść do porozumienia co do bezpośredniego starcia kandydatów. Naprzeciw temu wyszła propozycja połączonych redakcji TVN, TVN24 i największych polskich portali: ONET oraz WP. Prezydent Warszawy od razu zaakceptował zaproszenie, sztab Andrzeja Dudy ją odrzucił. Kwestia tego zaproszenia pojawiła się także na wiecu wyborczym prezydenta.
Na brak wspólnej debaty w USA wpłynęło kilka czynników - przede wszystkim zakażenie Donalda Trumpa oraz reakcje prezydenta na swoją chorobę. A także obawy Joe Bidena przed "bezpieczeństwem" debatowania w przypadku zakażenia jednej z osób. Naprzeciw temu wszystkiemu wyszła komisja ds. organizacji debat, która w uzgodnieniu ze sztabami od dekad reguluje najdrobniejsze szczegóły. Jednak zaproponowany wirtualny pojedynek został od razu odrzucony przez Donalda Trumpa. I znowu - tak jak w polskim przypadku - przegrali obywatele.
Same "debaty" były mocno przewidywalne. Joe Biden był bardziej zachowawczy, nie chcąc stracić kilkupunktowej przewagi sondażowej nad Republikaninem. Jedną z "nagłówkowych" wypowiedzi Demokraty, była odpowiedź na pytanie: co będzie oznaczała pańska przegrana dla Ameryki? "Będzie wtedy można powiedzieć, że byłem parszywym kandydatem i nie wykonałem dobrej roboty. Mam nadzieję, że ten rezultat nie będzie oznaczał, że Stany Zjednoczone są pogrążone w konflikcie rasowym, etnicznym i religijnym. A tego właśnie chce Donald Trump" - odparł wyraźnie zamyślony Biden.
Mimo tego wyznania, kciuki za Amerykanina z Pensylwanii trzyma były polski premier Włodzimierz Cimoszewicz. - To będzie polityk, który podejmie próbę przywrócenia powagi i wiarygodności polityce USA. Nie mam wątpliwości, że klimat relacji amerykańsko-europejskich ulegnie natychmiastowej poprawie - ocenił w rozmowie z WP europoseł.
USA. Joe Biden wymienia Polskę obok Węgier i Białorusi
- Joe Biden jest życzliwie nastawiony do Polski i, znając historię, rozumie nasze specyficzne uwarunkowania geopolityczne. Jednak będzie to dla PiS partner trudny i wymagający. Cały demokratyczny Zachód potrzebuje więcej spójności i współpracy - ocenił Cimoszewicz.
"Nagłówkiem" w Polsce stała się za to inna wypowiedź Demokraty - tym razem o polityce zagranicznej. Joe Biden pozwolił sobie na nieco szerszy komentarz. Pochwalił Trumpa za jego pewne dokonania, ale dużo czasu poświęcił też krytyce "reżimów autorytarnych". - NATO jest narażone na ryzyko początku pęknięcia (...). Widzimy to wszystko, co dzieje się od Białorusi przez Polskę po Węgry oraz wzrost totalitarnych reżimów na świecie(...) - mówił Biden.
- Sformułowanie, jakiego użył, wymieniając Polskę, nie jest fortunne, ale wcale nie oznacza, że określił nasz kraj jako totalitarny. Zwrócił uwagę na powszechność występowania różnych kłopotów. Zaniepokojenie wyczynami Orbana i Kaczyńskiego, ewidentnie zmierzających do poważnego konfliktu w Unii Europejskiej, jest powszechne w demokratycznych krajach Zachodu. Sam znam Bidena od 24 lat, gdy przyjąłem go w Warszawie, będąc premierem Polski. On był wtedy wpływowym szefem komisji spraw zagranicznych Senatu USA. To polityk świetnie zorientowany w kwestiach międzynarodowych - dodał Włodzimierz Cimoszewicz.
W kontrze do niemalże intymnej "debaty" Bidena stanęło spotkanie Donalda Trumpa z mieszkańcami Miami. Prowadząca town hall pytała Trumpa o to, kiedy miał wykonywane testy na koronawirusa. Dalej jest to owiane tajemnicą, a prezydent nie udzielił jednoznacznej wypowiedzi poza "robią mi testy regularnie, nie wiem, jakie to testy".
Republikanin postanowił także utwardzić swój elektorat podczas pytania o potępienie białych supremacjonistów. Dociskany przez prowadzącą, przyznał jednak, że segregacja rasowa jest zła, ale przy okazji dodał, że bardziej "potępia Anitfię oraz inne lewackie ruchy związane z Partią Demokratyczną, które demolują miasta".
USA. Sondaże przedwyborcze stanęły niemal w miejscu - powtórka z rozrywki?
Podobny atak na partię oponentów przypuścił przy kwestii grupy QAnon. Użytkownicy tej sieci twierdzą, że są w posiadaniu ściśle tajnych dokumentów oraz tajemnic państwowych USA, które dowodzą istnieniu rządu światowego, który chce zniszczyć Donalda Trumpa, a Demokraci są w skrócie pedofilami. - Nie wiem, nie znam, nie interesuje się nimi. Jedyne co słyszałem, to to, że potępiają pedofilię. I ja się z tym zgadzam, ja się pod tym podpisuję - mówił w Miami Donald Trump.
Brak starcia nie wpłynął znacząco na przedwyborcze sondaże - Joe Biden ma nadal pewną przewagę nad Donaldem Trumpem. W zależności od badań ten wynik oscyluje w okolicach od 3 do nawet 15 proc. Ale warto pamiętać, że w podobnym czasie 4 lata temu Hillary Clinton również utrzymywała podobny dystans nad Republikaninem.
Ostatnia przedwyborcza debata jest zaplanowana na 22 października w Nashville - będzie to okazja dla obu kandydatów do zaprezentowania swojej wizji Stanów Zjednoczonych. Biden, aby wygrać potyczkę z Donaldem Trumpem i zostać 46. prezydentem USA (najstarszym w historii Ameryki- sic!), musi przede wszystkim zdynamizować swoją kampanię, przekazać spójny plan na pandemię koronawirusa. I nie wpadać w sidła zastawione przez konkurenta (plotkuje się, że Departament Stanu ma upublicznić kolejne maile z prywatnego serwera Hillary Clinton, które "zatopiły" jej kampanię).
Trump, aby ponownie objąć stery przy Pennsylvania Avenue 1600, powinien złagodzić swoją retorykę i spróbować wyjść do centrowego lub niezdecydowanego wyborcy. Recepta na podział i polaryzację, która zapewniła w 2016 roku wygraną Republikaninowi, powoli się wyczerpuje i wydaje się, że nie zagwarantuje sukcesu.