Koziński: "O wojnie bez eufemizmów. I po stronie Polski, i Niemiec" (Opinia)
80. rocznica wybuchu II wojny światowej przypomniała, że o prawdę historyczną trzeba walczyć cały czas, w każdym pokoleniu. Także na szczeblu politycznym.
Trzech najważniejszych polityków w strukturach polskiej władzy (Andrzej Duda, Mateusz Morawiecki, Elżbieta Witek) spotkało się 1 września z trzema najważniejszymi politykami niemieckimi (Angela Merkel, Frank-Walter Steinmeier, Wolfgang Schäuble) - już sam ten gest pokazuje, że relacje Polski i Niemiec są na antypodach tego, co miało miejsce 80 lat temu. W dodatku te spotkania odbywały się równocześnie w Warszawie i Berlinie. To jeszcze wzmacnia efekt, podkreślając, jak długą drogę we wzajemnym zrozumieniu wykonały nasze państwa.
Co warte podkreślenia – Niemcom na tym zależy bardziej. Potwierdziła to choćby Angela Merkel, która w ostatniej chwili, dosłownie 48 godzin przed 1 września zmieniła swoje plany i zdecydowała się przyjechać do Warszawy, żeby wziąć udział w uroczystościach. Nawet jeśli była to konsekwencja tego, że w ostatniej chwili przylot do stolicy odwołał Donald Trump (między amerykańskim prezydentem i niemiecką kanclerz nie ma – mówiąc eufemistycznie - dobrej chemii), to i tak widać.
Ale te obchody to nie był triumf pojednania polsko-niemieckiego. Widać, że Berlin bardzo chciałby, żeby dochodziło do niego według scenariusza napisanego w Niemczech. Polska strona musi zwracać na to uwagę i starannie pilnować, żeby jej agenda, także w punktach trudno akceptowanych w Berlinie, była stale obecna we wzajemnych rozmowach.
Zobacz także: Duda: Liczyliśmy na pomoc aliantów
Nieprzemijająca odpowiedzialność Niemiec
Gdy nagle okazało się, że zabraknie Trumpa, pojawiła się wątpliwość, czy obchody 80. rocznicy wybuchu wojny przebiegną tak jak powinny, czy wybrzmi odpowiednio dramat, który rozpoczął się 1 września 1939 r. Na pewno za granicą nie wywołała ona takiego poruszenia, jakie by się pojawiło, gdyby w Warszawie przemawiał amerykański prezydent – wiadomo, na niego patrzy cały świat, na Dudę, Morawieckiego, czy nawet Merkel już niekoniecznie.
Ale nawet jeśli Warszawa nie stała się w niedzielę stolicą świata (nią by była, gdyby dotarł Trump), to jednak na poziomie krajowym wszystko wypadło w sposób odpowiedni. Elżbieta Witek, Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki znaleźli właściwe słowa przy opisie polskiego dramatu sprzed ośmiu dekad. Frank-Walter Steinmeier i Wolfgang Schäuble mocno powiedzieli, że nie można dopuścić do relatywizacji zbrodni z lat wojny, akcentując, że odpowiedzialność ponoszą za nie Niemcy. Schäuble w Berlinie użył nawet zwrotu "'nieprzemijająca odpowiedzialność” – trudno sobie wyobrazić większe zobowiązanie, skoro jeden z najważniejszych polityków niemieckich mówi o tym, że jego kraj nigdy nawet nie będzie próbował uciec od konsekwencji wojny.
Właściwie tylko słowa Aleksandry Dulkiewicz były w niedzielę dysonansem. Prezydent Gdańska zachowywała się tak jakby próbowała stworzyć u siebie alternatywny wobec Warszawy ośrodek władzy z własnymi obchodami rocznicy. Tyle, że jej komentarze nawiązujące wprost do bieżącej polityki tylko wpędzały w konsternację zamiast poczucie dumy. Jej uwaga o "egzotycznych gościach” (w Gdańsku przebywał m.in. burmistrz Londynu Sadiq Khan, który z pochodzenia jest Pakistańczykiem) była co najmniej nie na miejscu.
Dulkiewicz bardzo się starała wykazać niezależnością i przesadziła. Widać, że pani prezydent chce się wykazać jako polityk nie lokalny, tylko krajowy. Pewnie z tyłu głowy rozważa scenariusze, o których spekulują media (wybory prezydenckie?). Ale w niedzielę wyszło jej jak w powiedzeniu o dziecku odmrażającym sobie uszy, byle tylko dowieść matce, że ono wie lepiej.
Pakt Hitler-Stalin
Wracając do obchodów w Warszawie i Berlinie. Ważne, że wszyscy najważniejsi politycy niemieccy mocno podkreślili odpowiedzialność ich ojczyzny za tragedię wojny. Ale kto wie, czy nie ważniejsze jest to, że polska strona umiała powtórzyć swoje argumenty o tym, że nie wszystko między naszymi krajami jest tak jak być powinno. Że choć pojednanie polsko-niemieckie jest ogromnym osiągnięciem, to nie może ono całkowicie wypełniać widnokręgu.
Najpierw Duda (w wywiadzie dla niemieckiego tabloidu), potem Morawiecki (wprost, przemawiając obok pomnika na Westerplatte) przypomnieli, że Polska nie otrzymała żadnych reparacji wojennych. Oczywiście, można się kierować ślepą literą prawa i wskazywać porozumienia sygnowane przez PRL-wskie władzy. Te dokumenty istnieją, nikt ich autentyczności nie zaprzecza. Ale też faktem jest, że żadne sumy na polskie konta nie wpłynęły. Wydaje się, że to jest temat, o którym warto rozmawiać – także przy okazji rocznicy wybuchu wojny.
I jeszcze jeden aspekt. Wojna by nie wybuchła, gdyby wcześniej nie doszło do podpisana paktu Ribbentrop-Mołotow – zwracają na to uwagę historycy, choćby Roger Moorhouse. W tym miejscu mniej chodzi o sekwencje zdarzeń, bardziej o język. W Niemczech to porozumienie nazywa się wprost paktem Hitler-Stalin – tego określenia m.in. użył w niedzielę, przemawiając w katedrze berlińskiej, Wolfgang Schäuble. Czyli Niemcy nazywają po imieniu umowę międzynarodową, którą w naszej części Europy ciągle się określa eufemizmem.
To nie drobiazg, lecz konsekwencja cienia komunizmu nad naszą częścią Europy. Moskwa – z oczywistych powodów – chciała ten pakt wyrzucić ze świadomości, stąd przekłamaniu w jego opisywaniu. W wielu miejscach. O ile nie mamy problemów z mówieniem o tym, że we wrześniu 1939 r. napadli na nas Niemcy, to cały czas z oporem (i pomniejszaniem odpowiedzialności) mówimy o winach Rosjan z tamtego okresu – a przecież gdyby Niemcy z ZSRR się nie porozumieli, to wojna pewnie by się nie zaczęła.
Skoro nawet Niemcy nazywają ten pakt wprost od nazwisk przywódców, to tym bardziej powinniśmy to robić my. O wojnie należy mówić bez eufemizmów, prawdę historyczną nazywać po imieniu. Polskę II wojna światowa kosztowała ogromnie dużo – ale przynajmniej możemy dziś z dumą mówić o tym, jak się wtedy zachowaliśmy, że byliśmy jedynym narodem, który nie kolaborował z III Rzeszą. Właśnie w takich chwilach jak ta rocznica prawda historyczna powinna wybrzmieć w pełni.
Agaton Koziński dla WP Opinie