Zwycięstwo Macrona we Francji to ulga dla UE. Cenę zapłacą Brytyjczycy i Polacy
Emmanuel Macron w drugiej turze wyborów wyraźnie pokonał Marine Le Pen i zostanie prezydentem Piątej Republiki Francuskiej. Ponad 65 proc. wyborców poparło polityka określanego jako "centrowy" co jest eleganckim sposobem powiedzenia, że jest "nijaki". W tej sytuacji jedyną dobrą wiadomością dla Europy jest porażka Le Pen, co jednak wcale nie oznacza, że Polacy mogą odetchnąć z ulgą.
Francuzi raz jeszcze zjednoczyli się wokół kandydata, który wydał się mniejszym złem. Nie przestraszyli się imigranckiej apokalipsy, o której mówiła Marine Le Pen ani nie odwrócili się od Unii Europejskiej i strefy Euro. Młody, energiczny Emmanuel Macron stawia na integrację "twardego jądra" wspólnoty. Nadal nie wiemy dokładnie, co to znaczy, choć z całą pewnością możemy powiedzieć, że nie zgodzi się na rolę figuranta, do której zredukowany został jego poprzednik, Francois Hollande.
Aż przykro było patrzeć na prezydenta Francji, który podczas mińskich negocjacji w sprawie wojny na Ukrainie miał jedynie tuszować dominującą rolę Niemiec. Pełnił rolę statysty u boku Angeli Merkel, którego zadaniem było stworzenie wrażenia, że Paryż, a więc reszta UE też ma coś do powiedzenia. To ma się nie powtórzyć. Francja Macrona ma wstać z kolan i odzyskać znaczenie.
Emmanuel Macron wyraźnie pokonał Marine Le Pen w wyścigu po stanowisko prezydenta Francji.
Macron wystawi rachunek Brytyjczykom i Polakom
Cenę tego podejścia zapłacą Brytyjczycy, którzy już widzą, że Brexit nie będzie ani łatwy ani przyjemny. Większa integracja zapowiadana przez Macrona oznacza, że wyjście musi boleć. Podobne zasady dotyczyć będą krajów stawających w opozycji do projektu integracji. Nie przypadkiem Macrono jednym tchem wymieniał Węgry, Polskę i Rosję jako kraje, które nie rozumieją wartości europejskich, ale także stanowią zagrożenie dla rynku pracy. Fabryka Whirpool przenosząca się do Polski, to już nie bardziej lub mniej abstrakcyjny hydraulik.
Nie jest przy tym istotne, jakie wytłumaczenia znajdzie polski MSZ ani jakość języka, w którym napisano odpowiedź. Nic nie da obrażanie się na polityka i zarzucanie mu braku odpowiedzialności czy stwierdzenie, że wypowiedzi z kampanii wyborczej nie muszą przekładać się na realną politykę nowego prezydenta. Emmanuel Macron dobitnie pokazał, że z pozycji prymusa przemian, albo, jak kto woli, drugoligowego, europejskiego gracza, Warszawa została zdegradowana do roli chłopca do bicia. Symbolicznego "loosera", którym wygodnie się posługiwać na potrzeby własnych gierek i straszyć wyborców.
Toczy się gra o wielkie pieniądze
Pół biedy, gdyby na tym miało się zakończyć. To byłoby niemiłe, a czasem poniżające. Sytuacja jest jednak znacznie poważniejsza, bo chodzi o wielkie pieniądze. Do 2020 r. nic się nie zmieni. Nawet Brexit nie spowoduje obniżenia budżetów, bo już Bruksela zapowiada, że Londyn musi wywiązać się z wcześniejszych zobowiązań.
Problem w tym, że już teraz zaczynają się rozmowy o następnej perspektywie finansowej, na lata 2021 - 2027. Wtedy zabraknie już składek brytyjskich. Polska gospodarka na tyle też się zmieniła, że przestaje spełniać pewne kryteria pomocowe i trudniej jej będzie uzyskać wsparcie. Na domiar złego dochodzi zła opinia, czego wyraźnym i bolesnym przykładem jest retoryka Emmanuela Macrona.
W ciągu najbliższych miesięcy i lat potrzebować będziemy sprawnych dyplomatów i negocjatorów, którzy pomimo trudnej sytuacji spowodowanej Brexitem, wynegocjują maksimum dla kraju. Obecnemu rządowi PiS nie zabraknie pieniędzy do wyborów. Kłopot odziedziczą następcy odpowiedzialni za łatanie finansowego krateru, który powstanie, jeżeli nie podczepimy się pod główny nurt europejskiej polityki. Tutaj nie możemy liczyć na przychylność Francji, która w wygodnym dla siebie momencie przypomni nam też o śmigłowcach Caracal i o ustępstwach, jakie poczyniła odstępując od przekazania Rosji okrętów Mistral.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Macron nie będzie nowym liderem Europy
To, co z punktu widzenia Warszawy, Londynu czy Budapesztu będzie wielkim problemem może być niewystarczające dla Berlina czy Brukseli. Macron nie będzie tak nijaki, jak jego poprzednik, ale niewiele wskazuje na to, aby miał zadatki na charyzmatycznego lidera Europy, który przeprowadzi głębokie przemiany we Wspólnocie. UE cierpi na kryzys decyzyjny. Bruksela nie nadąża za tempem zmian i wyzwań, a wypracowywanie kompromisów trwa tak długo, że kolejne kryzysy wymykają się spod kontroli. Tak chociażby było z kryzysem imigracyjnym. Macron nie stanie za sterami unijnej polityki. To nadal jest miejsce Angeli Merkel.
Co więcej, pomimo wyraźnego zwycięstwa w wyborach, Macron może okazać się słabym prezydentem. Za miesiąc Francuzi wybiorą parlament, który określi granice wpływów gospodarza Pałacu Elizejskiego. Wielkie szanse na sukces mają Republikanie, którzy będą chcieli pokazać Macronowi, gdzie jest jego miejsce i ukarać za porażkę ich kandydata w wyborach prezydenckich. Front Narodowy zapewne zwiększy liczbę mandatów, ale to nie on będzie rozdawał karty. Socjaliści na razie się nie liczą. Oczywiście wiele zależy od tego, jak skutecznie nowy prezydent poprowadzi niedoświadczonych działaczy swojego ruchu „En Marche!” i ile mandatów zdobędą.
To wszystko pieśń przyszłości. Jedno już teraz jest jasne. Marine Le Pen nie będzie prezydentem Francji, a skrajna prawica nie dojdzie do władzy, co oddala widmo rozpadu UE i strefy euro. Jest to dobra wiadomość także z punktu widzenia długofalowego interesu Polski, zwłaszcza jeżeli pamiętać będziemy o tym, jak bardzo na zwycięstwie przywódczyni Frontu Narodowego zależało Władimirowi Putinowi.
Mogło być o wiele gorzej
Francuzi raz jeszcze wykazali się zdrowym rozsądkiem i nie dali się omotać nawet aferze hackerskiej wywołanej tuż przed głosowaniem. To już staje się irytującą normą. Ktoś wykradł gigabajty dokumentów związanych z kampanią Macrona, wymieszał prawdziwe z fałszywkami, a następnie wykorzystał sieć, żeby wpłynąć na wynik głosowania.
Wiadomo już, że wykonawcą była skrajna prawica w USA i Francji, natomiast, jak zwykle w takich przypadkach, podejrzenie pada na rosyjskie służby specjalne. Moskwa oczywiście zaprzecza, a wywiady państw zachodnich przestrzegają przed kolejnymi atakami przy okazji zbliżających się wyborów, w tym zaplanowanych na wrzesień wyborów w Niemczech.
Pomimo zwycięstwa Donalda Trumpa w USA i Brexitu, fala prawicowego populizmu w Europie nie doprowadzi do zniszczenia UE, czego tak bardzo chciałby gospodarz Kremla. Holendrzy i Francuzi nie dali się jej porwać. Niewiele wskazuje na to, że ulegną jej Niemcy. To jednak tylko chwilowy oddech w polityce Starego Kontynentu. UE musi uporać się z konsekwencjami Brexitu i wreszcie dostosować sposób działania do wymogów początku XXI wieku. Wiemy już na pewno, że przynajmniej Francuzi postanowili nie przeszkadzać i jeżeli mają jakiś pomysł, to jest nim większa integracja przynajmniej w ramach „twardego jądra Wspólnoty”.