23-F (zamach 23 lutego)
W 1981 r. Hiszpania znajdowała się na wyboistej drodze demokratyzacji. Sześć lat wcześniej zmarł generał Francisco Franco. Kraj nękany był przez rozliczne bolączki finansowe i administracyjne. Na to wszystko nakładało się jeszcze rosnące zagrożenie ze strony baskijskiej ETA oraz opór przeciwko odejściu od autorytaryzmu, który cechował znaczną część wojskowych. Upadały kolejne rządy, które nie potrafiły poradzić sobie z trudną i zagmatwaną sytuacją.
23 lutego miało się odbyć głosowanie nad wotum zaufania dla kolejnej ekipy rządzącej. W chwili, gdy głos zabierał jeden z socjalistycznych deputowanych, na mównicę wtargnął Antonio Tejero, podpułkownik Straży Obywatelskiej. - Wszyscy spokojnie! Cisza! Na ziemię! Wszyscy na ziemię! - krzyczał, wymachując na lewo i prawo pistoletem. Półokręgiem otaczali go uzbrojeni żołnierze.
Wicepremier generał Manuel Gutiérrez Mellado nie przestraszył się tej dość kuriozalnej manifestacji. Nakazał Tejero opuszczenie broni i wyjaśnienie swojego zachowania. Podpułkownik, zamiast odpowiedzieć, oddał strzały w górę. Tynk posypał się na głowy parlamentarzystów, którzy w lot pojęli, że to wszystko jednak jest na serio. Krótko później oddziały puczystów pod dowództwem Milansa del Boscha wyszły na ulice w Walencji i zaczęły zajmować najważniejsze budynku publiczne.
Ale godzinę po północy, 24 lutego, w wystąpieniu telewizyjnym król Jan Karol potępił zamachowców, wezwał wojsko do spokoju i odebrał dowodzenie puczystowskim oficerom w Walencji. I to był już w zasadzie koniec. Milans del Bosch nad ranem skapitulował. Kilka godzin później ustąpił też Tejero, wcześniej uwolniwszy zakładników. Jeden z najbardziej operetkowych puczów w historii dobiegł swojego kresu.