Warzecha: "Prezydent Andrzej Duda niemal jak symetrysta" [OPINIA]
Oczekiwanie tej części wyborców, o których Andrzej Duda musi się postarać, jest takie, że prezydent będzie w stanie skrytykować ludzi ze "swojej" strony. Obłe zdania już nie wystarczą - komentuje wywiad prezydenta RP dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha.
Prezydent Andrzej Duda próbuje być maksymalnie koncyliacyjny. Próbuje balansować pomiędzy zwaśnionymi stronami niemal jak rasowy symetrysta. Niemal - bo rasowy symetrysta nie boi się oceniać mocno tego, co mu się nie podoba. Symetryzm nie polega na unikaniu wyrazistych ocen. Prezydent jest między Scyllą twardego elektoratu PiS a Charybdą elektoratu umiarkowanego, który PiS niemal już stracił i w tej sytuacji wypada… cóż, po prostu nijako.
Marcin Makowski przepytał Andrzeja Dudę bardzo gruntownie z wniosków z gdańskiej tragedii i to był główny wątek wywiadu, którego głowa państwa udzieliła Wirtualnej Polsce. Prezydent starał się mówić bardzo powściągliwie, unikając pułapek, ale też niestety unikając zdecydowanych ocen.
USYPIANIE URZĘDU PREZYDENTA
Jeden wywiad nie zmieni oczywiście oceny sposobu sprawowania urzędu przez Andrzeja Dudę, ale mógłby się tego przyczynić. Ten się nie przyczyni. Można odnieść wrażenie, że od apogeum aktywności i samodzielności prezydenta w lipcu roku 2017, gdy zgłosił weto do ustaw sądowych, następuje systematyczne usypianie prezydenckiego urzędu.
Andrzej Duda jest w trudnej sytuacji: nie może narazić się własnemu obozowi politycznemu, spośród wyborców którego rekrutuje się zasadnicza część jego własnego wsparcia; zarazem musi starać się sięgać szerzej, bo wybory prezydenckie są zupełnie inne niż parlamentarne. Tu do zwycięstwa w drugiej turze nie wystarczy trzydzieści kilka procent, trzeba zdobyć większość. Problem z tym, że w obecnej sytuacji, gdy emocje naprawdę sięgają szczytu - a po chwilowym wygaszeniu w związku z gdańską tragedią za moment mogą wybuchnąć jeszcze bardziej (to się zresztą już dzieje na poziomie mediów społecznościowych, choć jeszcze nie polityków) - obłe zdania już nie wystarczą.
PYTANIE O KONKRETNE OSOBY, A DUDA: "WSZYSCY..."
Gdy Marcin Makowski pyta prezydenta, co sądzi o mocno niezręcznej wypowiedzi rzeczniczki Klubu PiS Beaty Mazurek, która to wypowiedź była klasycznym przykładem bicia się w cudze piersi, prezydent mówi, że wszyscy powinni się zreflektować. Jasne, powinni wszyscy, ale pytanie dotyczy konkretnej osoby i konkretnych słów. Gdy Makowski pyta konkretnie o TVP i "Wiadomości", prezydent odpowiada, że problem jest ze wszystkimi mediami. Jasne, też można się zgodzić, ale pytanie dotyczy mediów zwanych publicznymi, utrzymywanych z pieniędzy wszystkich podatników, oraz materiału, który spotkał się z powszechną krytyką, nawet ze strony niektórych współpracowników TVP.
Można powiedzieć, że Makowski mógł spytać o pewne zachowania drugiej strony, o wypowiedzi Bogdana Borusewicza czy materiały "Faktów". Mógł – ale oczekiwanie tej części wyborców, o których Andrzej Duda musi się postarać, jest takie, że prezydent będzie w stanie skrytykować ludzi ze "swojej" strony. Bo skrytykowanie tych z przeciwnej nie jest niczym niezwykłym.
Politycznie można postawę Andrzeja Dudy zrozumieć, tyle że może ona być nieefektywna. Faktem jest, że Polacy oczekują od prezydentów pewnej nijakości – modelowym przykładem tejże był Aleksander Kwaśniewski – ale kontekst też wiele znaczy. Nawet jeśli Andrzej Duda chce pożeglować w stronę symetryzmu, nie może to oznaczać unikania jasnej odpowiedzi na konkretne pytania. Co wcale nie musi oznaczać postawienia się w kontrze do swojego obozu politycznego.
"IMPULSYWNOŚĆ, BRAK WYRAŹNEJ LINII"
A może raczej – nie musiałoby oznaczać, gdyby Andrzej Duda od początku konsekwentnie realizował strategiczny plan na swoją prezydenturę. Pal licho nieszczęsne nocne zaprzysiężenie sędziów TK – trudno, działo się to jeszcze w 2015 roku, było decyzją fatalną, będzie się za Andrzejem Dudą ciągnąć już zawsze, ale można było później tamto złe wrażenie mocno osłabić. Byłoby tak, gdyby prezydent konsekwentnie budował własne środowisko (właśnie środowisko, a nie obóz polityczny, bo to drugie nie miałoby sensu), a miał na kim się opierać. Mógł choćby spróbować skupić wokół siebie na stałe przedstawicieli kręgów, które dostarczają dziś naprawdę ciekawych analiz sytuacji politycznej i gospodarczej, takich jak Klub Jagielloński, Nowa Konfederacja, Warsaw Enterprise Institute. Przede wszystkim zaś mógł budować sobie przestrzeń pewnej swobody i pole manewru, tak aby krytyka konkretnych posunięć partii rządzącej nie oznaczała dla niego za każdym razem ryzyka zantagonizowania Nowogrodzkiej.
To byłoby do zrobienia, gdyby Andrzej Duda wytrwale się w życiu politycznym rozpychał, ale tym, co cechuje jego prezydenturę, jest impulsywność i brak wyrazistej linii. Kilka razy próba rozpychania się następowała, a po niej przychodził czas całkowitego wygaszenia własnej inicjatywy. Skutek jest taki, że dzisiaj, gdy należy wyraźnie powiedzieć, że niektóre zachowania konkretnych osób lub instytucji są po prostu niewłaściwe, Andrzej Duda zrobić tego nie może. Tymczasem gdyby był w stanie zachować się tak wobec macierzystego ugrupowania, dawałoby mu to także legitymację do krytyki wobec drugiej strony.
Andrzej Duda zrobił słusznie, poddając swoją inicjatywę marszu przeciw przemocy pod konsultacje z liderami ugrupowań parlamentarnych. I dobrze, że umiał się z niej wycofać pod wpływem ich argumentacji. Tylko co dalej? Poza ogólnikowymi frazesami – bo jednak w kontekście realnego życia politycznego to są frazesy – o pojednaniu i zrobieniu rachunku sumienia nie dostaliśmy nic. Tymczasem aż się prosi, żeby to głowa państwa coś zaproponowała. Coś konkretnego. Może regularne, nieformalne spotkania z liderami partii, dotyczące tego, co można uznać za wspólny polityczny interes – na przykład zwalczania Nordstream II czy budowy Balticpipe? Może regularne spotkania z przedstawicielami mediów, dotyczące sposobu relacjonowania wydarzeń i używanego języka, skoro z mediami w ogóle – zdaniem pana prezydenta – jest w Polsce źle? Niestety, żadna taka propozycja ze strony Pałacu Prezydenckiego się nie pojawiła.
Kiedyś w jednym ze swoich tekstów napisałem o Andrzeju Dudzie, że jest jak sportowiec, o którym w wieku 20 lat pisano, że dobrze się zapowiada, a który dziś ma lat 35 i nadal "dobrze się zapowiada". Wywiad dla Wirtualnej Polski to wrażenie pogłębia.