Jedno nie ulega wątpliwości: zwycięstwo Donalda Trumpa odsłoniło, mówiąc piękną frazą biblijną, ukryte zamysły serca. Do licha, takiego potoku bredni, żali, frustracji nawet ja, mimo, że tyle lat już obserwuję przebieg debaty publicznej, się nie spodziewałem. Czyżby ludziom już całkiem rzuciło się na mózg? Dlaczego zamiast analiz i chłodnego opisu interesów dominuje, ba, przytłacza wręcz dyskurs całkiem inny - narracja (ach, tak też użyję tego modnego słowa) czysto emocjonalna, w której zamiast argumentów są kwieciste tyrady, jeremiady, lamentacje i łzawe pojękiwania? Kiedy ci, którzy winni rzeczywistość wyjaśniać, opisywać i rozumieć, zamieniają się w płaczki jerychońskie i miast rozmawiać, tworzą dziwną jakąś i pokraczną ni to grupę wsparcia ni to zespół terapeutyczny, wówczas właśnie widać jak głęboko upadł rozum.