Trwa ładowanie...

Rosja, czyli troll-państwo

Gdyby były organizowane mistrzostwa świata w trollingu, Rosja nie miałaby sobie równych. I nie chodzi tylko o internetowych trolli hodowanych przez Kremla w fabryce w Sankt Petersburgu. Być może jeszcze zdolniejsi są rosyjscy dyplomaci, którzy z kpin, przytyków i frustrowania partnerów uczynili swój główny instrument polityki.

Rosja, czyli troll-państwoŹródło: Agencja Forum/TASS
divd6bh
divd6bh

Widać to było szczególnie wyraźnie podczas środowej wizyty rosyjskiego szefa MSZ Siergieja Ławrowa w Waszyngtonie. Według popularnego dowcipu, dyplomata to ktoś, kto potrafi powiedzieć ci, abyś poszedł do diabła w ten sposób, że poczujesz narastające podniecenie zbliżającą się podróżą. Tego właśnie dokonał Ławrow, który w otwarty sposób ośmieszył swoich amerykańskich gospodarzy, a mimo to z ich strony usłyszał same pochwały.

O audiencję szefa rosyjskiej dyplomacji w Białym Domu Moskwa zabiegała wielokrotnie, jednak od ostatniej wizyty Ławrowa w 2013 roku wszystkie prośby spotykały się ze stanowczą odmową administracji Obamy. Nową administrację przekonać miała bezpośrednia internwencja Putina, który o przyjęcie Ławrowa miał poprosić podczas niedawnej rozmowy telefonicznej z Trumpem. Jak więc rozpoczął tak długo wyczekiwaną wizytę rosyjski dyplomata? Tak, jak na poniższym filmie:

Przybywszy w samym środku politycznej burzy w Waszyngtonie spowodowanej zwolnieniem dyrektora FBI Jamesa Comeya (w związku z jego "rosyjskim" śledztwem), Ławrow jawnie zakpił z administracji. "Zwolnili go? Żartujecie!" - sarkastycznie skomentował wieści, udając swoje niedowierzanie. Ale nie był to koniec koncertu rosyjskiej delegacji. Spotkanie Ławrowa z Trumpem odbyło się bez obecności mediów i kamer - co jest o tyle niezwykłe, co na swój sposób zrozumiałe w kontekście kontrowersji związanych z "Russiagate". Zrobiono jednak jeden wyjątek: w rozmowach był obecny osobisty fotograf Ławrowa, który okazał się być później fotografem agencji TASS. W efekcie, zdjęcia ze spotkania natychmiast obiegły internet - i były jedynymi fotografiami je uwieczniającymi. Jakby tego było mało, w obieg puszczono nie tylko zdjęcie Trumpa ściskającego dłoń Ławrowa, ale także ambasadora Siergieja Kisliaka - postaci będącej w centrum domniemanych powiązań otoczenia prezydenta z Rosjanami.

divd6bh

Wybiegi te - można je nazwać trollingiem - nie przeszkodziły jednak Trumpowi w określeniu wizyty Rosjan jako "bardzo, bardzo dobrej". Być może dlatego, że Ławrow zdecydowanie zgodził się ze zdaniem Trumpa, że zarzuty o niestosowne kontakty z Rosjanami podczas kampanii wyborczej to absurd i "fake news". Być może też dlatego, że Rosjanin nie szczędził głodnemu pochwał prezydentowi komplementów. Nazwał go dobrym biznesmenem, któremu zależy na dobijaniu interesów. W świetle "Russiagate" był to zresztą komplement lekko kłopotliwy, ale Trump wydawał się tym nie przejmować.

W rezultacie, Ławrow osiągnął dokładnie to, czego chciał: ukazał Rosję jako równorzędne supermocarstwo, które w dodatku na terenie rywala zachowuje się jak u siebie - i jeszcze jest za to chwalone. I to właśnie był cel wizyty: Rosja wie przecież, że w obecnych warunkach dobicie jakiegokolwiek targu z USA jest właściwie niemożliwe.

Rosja, czyli państwo-troll

Nie zawsze rosyjskie kpiny, lub mówiąc dzisiejszym językiem - trolling - przynosi aż tak pozytywne dla Moskwy efekty. Jednak w ostatnich latach stał się on stałą metodą prowadzenia przez Rosji dyplomacji. Kreml nie polega tu jedynie na swojej armii internetowych trolli, rozesłanych po całej sieci, widocznych także i na naszych rodzimych portalach. Ich metody, retorykę i styl przejmują oficjalne konta rosyjskich ambasad, oraz sami rosyjscy dyplomaci, którzy czynią to zresztą mniej subtelnie niż Ławrow.

Ale rosyjskie "trollowanie" to nie tylko metoda prowadzenia polityki zagranicznej, lecz wręcz ucieleśnienie jej szerszego podejścia. Zadaniem internetowych trolli używanych do rozsiewania propagandy jest nie tyle skłonienie ludzi do uwierzenia w coś, co niewierzenia w nic. W ten sam sposób działanie państwa rosyjskiego na arenie międzynarodowej wydają się być skupione raczej na przeszkadzaniu, niszczeniu i frustrowaniu, niż na budowaniu czegoś nowego. Nadrzędną strategią Kremla na Ukrainie nie jest stworzenie funkcjonalnych państw w Donbasie - jest nią destabilizacja i chaos w kraju. Głównym celem rosyjskiej ingerencji w wybory w USA i Europie oraz wspierania skrajnych partii w tych krajach nie jest stworzenie nowego sojuszu (choć byłby to z pewnością pożądany efekt uboczny)
, lecz wprowadzenie zamętu i osłabienie przeciwnika. W szerszej perspektywie celem jest rozbicie zachodnich struktur, ale niekoniecznie zastąpienie nich czymkolwiek innym. Nie dziwi to, bo każda rosyjska próba pozytywnych działań, dążących do zbudowania jakiejś alternatywy - w oparciu o sojusz z Chinami, czy szerzej z państwami BRICS - okazywała się być niewypałem.

divd6bh

Główna przyczyna takiego stanu rzeczy jest prosta: mimo całych swych ambicji i pozowania na supermocarstwo, Rosja jest w istocie państwem stosunkowo słabym - "stacją benzynową udającą państwo" (choć wyposażoną w broń atomową) - niezdolnym do rzeczywistego odgrywania wiodącej roli w świecie, który dla większości krajów nie jest atrakcyjnym partnerem. Dlatego jedynym wyjściem, by odgrywać rolę powyżej swoich możliwości, są działania destrukcyjne - takie jak trolling. Jak powiedział znany brytyjski znawca Rosji Mark Galeotti, "jeśli jesteś draniem, bądź przynajmniej dobry". A Kreml niestety robi to na ogół całkiem dobrze.

divd6bh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
divd6bh