Rafał Woś: Nowa szansa dla lewicy. Populizm czy kolaborowanie z prawicą?
Donald Trump to kolejny prawicowiec, który bierze władzę niesiony falą populistycznego buntu przeciw neoliberalnej hegemonii. A lewica znów patrzy z boku i zgrzyta zębami. Bo to przecież powinna być jej fala. Paradoks dzisiejszej sytuacji polega na tym, że faktycznie to lewica ma najlepsze pomysły na wyprowadzenie świata z neoliberalnej pułapki. Prawica z kolei tylko wie, że dzwoni, ale nie bardzo się jednak orientuje, w którym kościele. Jednocześnie to Trump, Kaczyński i spółka mają dziś władzę potrzebną do przeprowadzenia koniecznych zmian. Jak z tego wybrnąć i przy okazji nie oszaleć?
Na pytanie - dlaczego tak się stało, najłatwiej odpowiedzieć, wskazując, że prawica była przez kilka ostatnich lat dokładnie tam, skąd lewica się wycofała już parę dekad temu. Bo gdzie był obóz progresywny, gdy obcinano wydatki na zachodnie państwo dobrobytu? Czy aby lewica sama nie była wśród przekonujących, że należy zaciskać pasy (oczywiście nie swoje), bo "państwo dobrobytu się skończyło"? A czemu się skończyło? Czy aby nie przez to, że to lewica zgodziła się na konsekwentne obniżki podatków dla najbogatszych (w USA z 70 proc. do 39 proc., w Wielkiej Brytanii z 90 do 40, w Szwecji z 70 proc. do 30)?
Inne przykłady? Dziś lewica płacze, że dochody z pracy popadły w stagnację, podczas gdy zyski z kapitału szły ostro w górę. To dlaczego godziliście się na erozję znaczenia związków zawodowych, czyli jednego z niewielu skutecznych sposobów na przeciwdziałanie temu rozjazdowi? Czemuż, droga lewico minionych czterech dekad wszystkie swoje siły koncentrowałaś na walce z długiem publicznym, ignorując eksplozję dużo groźniejszego społecznie długu prywatnego?
Że globalizacja nie pozwoliła? A czy to nie wy daliście sobie narzucić neoliberalną (i jakże przyjemną dla kapitału) mantrę, że globalizacja jest jak pogoda, więc nie da się nad nią zapanować - tak jak nie da się zapobiec śnieżycy, ulewie czy wichurze. Dlaczego nie widzieliście, jakie niebezpieczeństwa wiążą się z finansjalizacją (przewagą sektora finansowego nad tzw. realna gospodarką)?
I wreszcie : czemu bardziej interesowała was obrona obyczajowego dorobku tzw. pokolenia 68' (aborcja, prawa mniejszości seksualnych) niż troska o wykluczonych ekonomicznie? Jak mogliście przeistoczyć się w synonim dorobkiewicza, który umościwszy się wygodnie w warunkach "new economy" na każdym kroku próbuje pokazać, że on z tym okropnym ludem i jego obrzydliwym populizmem nie chce mieć nic wspólnego?
Kompletne rozwiązania i kompletna porażka
Nie dziwmy się więc, że gdy po roku 2008 zaczęła się chwiać na Zachodzie neoliberalna hegemonia, to lewica nie miała wiarygodności, by skutecznie włożyć nogę w uchylone drzwi. Coś tam próbowali. Była Syriza w Grecji, był paneuropejski opór przeciw TTIP i CETA. No i był Bernie Sanders. Ale to trochę mało na tle sukcesów Orbana, Kaczyńskiego, Trumpa, którym wpadła w ręce realna władza i możliwość autentycznej korekty rzeczywistości, która tej korekty bardzo potrzebuje. Neoliberalizm zostawił nam bowiem po sobie całą masę rozmaitych patologii. Można je po kolei wyliczać albo podsumować, że w epoce neoliberalnej doszło do złamania niepisanego paktu społecznego pomiędzy pracą a kapitałem.
Patrząc na sprawę na chłodno widać, że mamy problem. Prawica ogranicza się do sloganów, a liberałowie są jak lekarz, który uśmierciwszy 99 pacjentów upiera się, że na setnym jego kuracja wreszcie poskutkuje. Wychodzi więc, że to lewica ma dziś najbardziej przekonujące propozycje rozwiązań. Jakie?
Jest choćby Piketty (i inni, choćby Anthony Atkinson autor książki "Nierówności. Co z nimi robić?") z ich analizą przyczyn wzrostu nierówności majątkowych. Z prognozą, że jeśli im nie zaradzimy, to grozi Zachodowi rewolucja społeczna na miarę tej francuskiej czy październikowej (oczywiście ze wszystkimi straszliwymi konsekwencjami, jakie rewolucje przynoszą). No i co najważniejsze, z propozycją "uratowania kapitalizmu przed nim samym" poprzez mocniejsze opodatkowanie majątków najbogatszych.
Jest Dani Rodrik z jego koncepcją "innej globalizacji", albo "globalizacji z ludzką twarzą". Czyli takiemu ułożeniu transaltaltyckich i transpacyficznych relacji handlowo-inwestycyjnych, by nie wygrywał tylko wielki kapitał. W tym celu należy zmienić podejście i umawiać się, że nowe porozumienia handlowe nie będą już odbierać biednym możliwości chronienia swoich rynków, a zwłaszcza dziedzin, na których szczególnie im zależy, ale lokalni gracze nie są jeszcze gotowi, by podjąć konkurencję z zagranicznymi wyjadaczami. W zamian biedni nie grają dalej w nieuczciwą konkurencję podatkowo-płacową. Nie starają się przyciągnąć inwestorów ulgami ani perspektywą nieświadomej swych praw siły roboczej. Dzięki temu erozja miejsc pracy na Zachodzie zostaje wyhamowana, co pomaga tam rozwiązać problem rosnących nierówności i zaniku klasy średniej. Dopiero na tym fundamencie należy budować logikę globalizacji dalej.
Albo ekonomiści ze szkoły "wage led growth" (wzrostu przez płace), postulujący instytucjonalne wzmocnienie pozycji pracownika. Na przykład poprzez odbudowę pozycji związków zawodowych oraz promocję spółdzielczości czy akcjonariatu pracowniczego. Tak by praca - czy się to komuś podoba czy nie – stanowiąca źródło utrzymania większej części globu, była należycie wyceniana. Nawet w sytuacji, gdy (rewolucja technologiczna) będzie jej coraz mniej. Opłaci się to nie tylko pracownikom, lecz również pracodawcom. Bo jak dawno temu zauważył Henry Ford, "samochody nie kupują samochodów". Kupują je ludzie.
Trzy drogi dla lewicy
Na tym tle prawica intelektualnie wydaje się słaba. Trump, Brexitowcy czy (trochę mniej) Kaczyński w obszarze gospodarczym autorskich odpowiedzi mają dużo mniej. Zwykle wiedzą, że dzwoni. Ale nie bardzo się orientują, w którym kościele (co ich wyróżnia na tle wielu liberałów, którzy nawet tego nie wiedzą). Ich siły nie można jednak ignorować. Polega ona na tym, że to oni skuteczniej od lewicy potrafili włożyć nogę we framugę uchylonych wrót neoliberalnej hegemonii. Kaczyński, Orban, Trump już są rzeczywistością. Wkrótce może się nią stać choćby Marine Le Pen. I oni szybko nie znikną ze sceny politycznej wszystkich zachodnich krajów.
Dla lewicy w każdym z zachodnich krajów nadszedł czas trudnych wyzwań. Drogi widać z grubsza trzy:
Jedna to siedzieć sobie w kąciku z założonymi rękami, czekając, aż chaotyczna prawica połamie sobie ząbki na neoliberalnej skale. Kosztem niestety kilku lub kilkunastu straconych lat - ekonomicznie i społecznie. Trzeba również pamiętać, że przez cały ten czas zwolennicy neoliberalnego status quo ante nie będą próżnowali. Ideowa pustka prawicy (oczywiście ta gospodarcza, bo na innych polach prawica jest aż nadto wyrazista) tylko ułatwi proces przeciągania prawicowych populistów na stanowiska "no przecież nie ma innego wyjścia". I wtedy mamy gotową "neoliberalną kontrrewolucję".
Inną opcja jest kolaboracja z prawicą. A więc popychanie ich w kierunku bardziej progresywnych rozwiązań ekonomicznych, które realnie zmienią rzeczywistość gospodarczą i de facto przyspieszą wykuwanie się nowego ekonomicznego paradygmatu. Ta droga jest jednak mało efektowana i niesie ze sobą naturalne ryzyko "pożarcia" lewicy przez prawicę. Będzie też zmuszać do ciągłego stawiania sobie pytań o cenę i nieprzekraczalne czerwone linie (ekologia? świeckie państwo?).
Z kolei trzecia droga, to wykuwanie ostrej nie stroniącej od populizmu lewicowej opozycji. Produkowanie lepszych i skuteczniejszych Sandersów albo Varoufakisów wyposażonych w dobre pomysły. Idąc po tej drodze, lewica będzie się jednak musiała nieustannie bić na dwa fronty i stale na nowo udowadniać rację swojego istnienia. Pewnie jest to ścieżka najlepsza, ale i najtrudniejsza, bo najbardziej czasochłonna.
**Rafał Woś dla WP Opinii
Rafał Woś - publicysta "Polityki", autor "Dziecięcej choroby liberalizmu", laureat Nagrody Fikusa i Grand Press Economy.
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.