Paweł Lisicki: marsz na sejm
„Zwycięstwo w wyborach prezydenckich było tylko pierwszym elementem planu: opozycja chce przejąć całą władzę. Andrzej Duda udowodnił, że PiS-u nie trzeba się bać. Politycy PO niczego z przegranej nie zrozumieli” – pisze dla Wirtualnej Polski Paweł Lisicki. Publicysta wyjaśnia, jaka będzie rola Dudy w najbliższych miesiącach, dlaczego wraz z Agatą Dudą jest gotowym przepisem na sukces oraz w jaki sposób Platforma dostanie się w kleszcze nowego prezydenta.
- Zwycięstwo w wyborach prezydenckich było tylko pierwszym elementem planu: opozycja chce przejąć całą władzę. Andrzej Duda udowodnił, że PiS-u nie trzeba się bać. Politycy PO niczego z przegranej nie zrozumieli - pisze dla Wirtualnej Polski Paweł Lisicki. Publicysta wyjaśnia, jaka będzie rola Dudy w najbliższych miesiącach, dlaczego wraz z Agatą Dudą jest gotowym przepisem na sukces oraz w jaki sposób Platforma dostanie się w kleszcze nowego prezydenta.
Siódma rano to pora, kiedy najchętniej się śpi. A przynajmniej leży w łóżku. Szczególnie, kiedy ma się za sobą kilkumiesięczną, wyczerpującą kampanię wyborczą oraz zwycięską, euforyczną noc. Jednak o tej właśnie porze, w miejscu, gdzie codziennie przemieszczają się setki tysięcy warszawiaków i przyjezdnych, miejscu mało, powiedzmy szczerze, przyjaznym, pojawił się nowo wybrany prezydent elekt, żeby rozlewać i rozdawać przechodniom kawę. Może to być swoisty znak prezydentury Andrzeja Dudy. A także zapowiedź sposobu, w jaki będzie on uczestniczył w kampanii wyborczej do parlamentu.
Zwycięstwo w wyborach prezydenckich, jakkolwiek ważne, z pewnością było tylko pierwszym elementem całego planu. Ten jest oczywisty. Wiele razy wspominał o tym sam Jarosław Kaczyński: opozycja chce przejąć całą władzę. Zajęcie pałacu prezydenckiego to jak zajęcie ważnego przyczółku w trakcie wielkiej przeprawy przez rzekę. Stanowi on punkt oparcia do dalszego ataku, zarazem zapewnia osłonę. Atakującym dodaje otuchy, wycofującym się odbiera nadzieję.
Jest jasne, że nawet jeśli Prawo i Sprawiedliwość nie zdobędzie samodzielnej większości w przyszłym, wybieranym na przełomie października i listopada sejmie, to partia ta odzyskała rzecz bezcenną, mianowicie zdolność koalicyjną. Czy samodzielnie, czy przy współudziale innego ugrupowania – może nowego ruchu Pawła Kukiza, może walczących o przetrwanie starych ugrupowań SLD lub PSL – PiS będzie mógł naprawdę rządzić i zmieniać Polskę. Tym bardziej, że politycy Platformy najwyraźniej niczego z przegranej nie zrozumieli. Przypominają trochę ciężko trafionego boksera, który oparł się o liny, świat kręci mu się w głowie, a on desperacko chce rzucić się do walki nie bacząc na to, że zaraz spadnie kolejny dotkliwy cios, który tym razem na dobre zwali go z nóg. Taktyka jest prosta. I dość absurdalna. Straszyliśmy PiS-em? Nie udało się? To trzeba jeszcze bardziej straszyć. Zaangażowaliśmy się w lewicowe projekty obyczajowe – konwencję antyprzemocową i ustawę in vitro? Teraz trzeba jeszcze powalczyć o związki
partnerskie.
Główna przyczyna przegranej była prosta: PO całkowicie oddzieliła się od ludu. Arogancja, buta, lekceważenie prawa, kręcenie na boku interesów i interesików, zachłanność i poczucie bezkarności stało się aż nadto widoczne. Nie jest zatem prawdą, jak można było usłyszeć po poniedziałkowym spotkaniu przywódców PO, że głos przeciw prezydentowi nie oznaczał głosowania przeciw PO. Wręcz przeciwnie. Niezależnie od tego, że swą biernością i brakiem refleksu Bronisław Komorowski przyczynił się do klęski, przegrał, bo stała za nim Platforma. Ludzie mieli serdecznie dość obecnych rządów i dlatego, nie mogąc tego wyrazić wprost, na razie ukarali Komorowskiego.
Zamiast zatem zrobić to, co konieczne (wyrzucić skorumpowanych i sytych władzy, poszukać nowych ludzi i odnaleźć to, co pierwotnie przyciągało do PO), jej liderzy, niczym alkoholik, który wciąż musi sięgać po kieliszek, postanowili zrobić to, co najlepiej umieją. Jedni zatem, jak przegrany prezydent, zaczęli opowiadać o rzekomej fali agresji i nienawiści, która lada moment zatopi Polskę. Drudzy rozglądają się za „jakąś ideą”, która pozwoli dać rządzącej partii tożsamość. Dość zabawna ta miotanina.
Żadna fala agresji w Polsce nie wzbiera. Nikt nikogo nie bije, demonstracje, o ile są, przebiegają pokojowo. O fali nienawiści mogą mówić tylko frustraci, którzy nie potrafią się pogodzić z przegraną. Podobnie ma się sprawa z „ideą”. Wiara w to, że PO może wygrać odwołując się do mitycznego, lewicowego elektoratu, który nie marzy o niczym innym jak o rewolucji obyczajowej, mimo że wszystkie badania pokazują, jak konserwatywni są młodzi Polacy, to szybsza droga do przepaści.
Ostatnia kampania pokazała też, że przestał działać, skuteczny tyle lat, mechanizm odstraszania. Nie wystarczy straszyć Kaczyńskim, żeby wygrać wybory. Andrzej Duda to odczarował. Można się zatem spodziewać, że taka też będzie jego główna rola w trakcie kampanii do sejmu: ma uprawiać politykę miłości i być żywym dowodem na to, że zarzuty Platformy chybiają celu. Duda samą swoją obecnością będzie wskazywał, że PiS-u nie trzeba się bać. Będzie się uśmiechał, spotykał z biednymi i zapomnianymi, pojawiał się wśród tych, o których politycy establishmentu zapomnieli. I będzie to robił autentycznie.
Tak samo, myślę, do osłabienia obaw przyczynią się jego spotkania z ważnymi politykami z zagranicy. Nie ma wątpliwości, że w tej roli wypadnie nie gorzej niż prezydent Komorowski. Jest spokojny, ostrożny i stanowczy, ma już doświadczenie wyniesione tak z pracy w kancelarii prezydenta śp. Lecha Kaczyńskiego, jak i w parlamencie europejskim. Ma też znającą dobrze języki obce, atrakcyjną żonę. To po prostu przepis na sukces.
Drugim jego zadaniem będzie, mniemam, maksymalne utrudnienie życia rządowi. Dlatego tuż po zaprzysiężeniu prezydenta do Sejmu wpłyną projekty ustaw - zapewne dotyczące podwyższenia kwoty wolnej od podatku i obniżenia wieku emerytalnego – które postawią premier w wyjątkowo trudnej sytuacji. Jeśli rząd je odrzuci, narazi się na zarzut działania przeciw wybranemu przez naród prezydentowi i przeciwdziałania jego programowi. Jeśli je przyjmie, pokaże, że do tej pory prowadził politykę antyspołeczną i nieudolną.
Platforma dostanie się w kleszcze: z jednej strony będzie naciskana przez prezydenta, który będzie chciał realizować obietnice złożone narodowi, z drugiej będzie atakowana przez opozycję, która będzie głosiła, że skoro rząd nie chce realizować polityki wybranej przez naród, zrobi to PiS.
Widząc sprawność, z jaką poprowadzona została kampania prezydencka oraz słabość i rozchwianie Platformy, zdobycie pełni władzy przez PiS jesienią zdaje się wysoce prawdopodobne. Walny udział będzie w tym miał Andrzej Duda. Zarówno jego wizerunek jak i działania.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski