Paryż pod niemiecką okupacją podczas II wojny światowej
• Niemcy zdobyli Paryż 14 czerwca 1940 r. bez jednego wystrzału
• Miesiąc po zdobyciu miasta działało już ok. 100 paryskich teatrów
• Niemcy przymykali oko na subtelną satyrę polityczną dotyczącą okupacji
• Część francuskiej prasy oficjalnie popierała nazistów
22 czerwca 1940 roku Adolf Hitler był w nadzwyczaj dobrym humorze. Z satysfakcją obserwował, jak dłoń gen. Charlesa Huntzigera podpisuje akt zawieszenia broni na warunkach podyktowanych przez III Rzeszę. I to w tym samym wagonie kolejowym w lesie Compiègne nieopodal Paryża co 22 lata temu, gdy stroną przegraną były Niemcy. W III Rzeszy wciąż żywa była bolesna pamięć o klęsce w Wielkiej Wojnie, która wepchnęła Niemcy w otchłań politycznej niestabilności i ekonomicznej zapaści. Dziś Hitler brał odwet za lata tego, co dla wielu Niemców było gigantycznym upokorzeniem.
Teraz Francję podzielono na dwie części: nieokupowaną, w której zainstalował się marionetkowy rząd Vichy, i okupowaną, która w całości dostała się we władztwo nazistowskich Niemiec. W ten sposób Paryż wpadł w niemieckie ręce. Zajęto go zaledwie 8 dni wcześniej. Bez jednego wystrzału.
Wojna o stoliki
Gdy pierwsi niemieccy oficerowie zajmowali kwatery w co lepszych hotelach w mieście zostało zaledwie 40 proc. paryżan. Mieszkańcy zaczęli jednak szybko wracać. Jeszcze w lipcu w niektórych restauracjach można było przeczytać menu po niemiecku. W tym samym miesiącu swoje podwoje otworzyły kabarety. Spragnieni golizny niemieccy żołnierze mogli napatrzyć się do woli na półnagie tancerki. Jeśli chcieli czegoś więcej - mogli odwiedzić rozliczne burdele, w których stan higieniczny pań lekkich obyczajów z czasem zaczęli kontrolować lekarze z Wehrmachtu. Najbardziej luksusowe domy uciech, takie jak One Two Two czy Sphinx, były raczej na kieszeń kadry oficerskiej, która chętnie spędzała w nich czas poza służbą.
Szybko również do pracy wróciły instytucje kultury. Dwa miesiące po zajęciu miasta, 24 sierpnia, zainaugurowała swoją okupacyjną działalność Opera Paryska, która z tej okazji pokazała "Potępienie Fausta" Berlioza. Do początku lipca działało na nowo już blisko 100 rozlicznych paryskich teatrów.
Jak to znakomicie ujął prof. Jerzy Eisler: "niemiecki oficer przybywając do Paryża miał przed sobą tylko jedną walkę - o stoliki w kawiarni". Nic więc dziwnego, że największym marzeniem każdego niemieckiego żołnierza było stacjonowanie w tym mieście.
Kawiarniany sabotaż
Na imprezach kulturalnych Niemcy mieszali się z publiką francuską. Paryżanie nigdy nie traktowali uczestnictwa w życiu kulturalnym - nawet jeśli stolik obok siedział żołnierz wrogiej armii - jako czegoś niestosownego. W chodzeniu do teatru, czy na rewie kabaretowe, widziano sposób na odetchnięcie od okupacyjnej atmosfery.
Wszelka krytyka nowych władz była rzecz jasna zabroniona. Ale legalność i dostępność życia kulturalnego tworzyły pewne ramy do uprawiania zawoalowanej satyry politycznej. Wykorzystywali to autorzy tekstów, którzy zamieszczali w nich aluzje czytelne dla francuskiej publiki. Jeden z autorów wprost zachęcał słuchaczy do czytania "między wierszami":
"W tym, co mówimy, waszym zadaniem
Jest szukanie tego, co mieliśmy na myśli
'Jeśli nie powiedział tego, więc, co powiedzieć chciał'."
Inny tekst kabaretowy w pół-oczywisty sposób krytycznie oceniał mizerny opór, jaki Francuzi postawili niemieckiej agresji:
"Naszym największym problemem
Był brak zajęcia
Narzekaliśmy, narzekaliśmy
No i proszę, zostaliśmy zajęci."
Biuro rekrutujące Francuzów do pracy w Niemczech, sierpień 1942 r. w Paryżu fot. Bundesarchiv/Wikimedia Commons
Ten "kawiarniany sabotaż" oczywiście w żaden sposób Niemcom nie szkodził, ale nieco poprawiał zepsute humory i urażoną dumę Francuzów. Zresztą władze niemieckie, choć wiele razy zdawały sobie sprawę z tego, jakie rzeczywiste intencje przyświecają twórcom, przymykały oko na aluzje. Z szacunku do swobody twórczej i zamiłowania do francuskiej kultury? Bynajmniej. W gruncie rzeczy dość duży zakres tolerancji, który przyznano Paryżowi był częścią przemyślanego planu, którego intencje w żadnym wypadku nie były czyste...
"Niech się degenerują"
- Czy obchodzi Cię zdrowie duchowe Francuzów? Niech się degenerują. Tym lepiej dla nas - powiedział pewnego dnia Hitler do Alberta Speera.
Naziści nie mogli znieść tego, że przez ostatnie dwa stulecia to właśnie kultura francuska - ze lśniącym w jej centrum jasnym światłem Paryżem - wyznaczała europejskie trendy. Uważali ją za głęboko zdegenerowaną przez Żydów, czarnoskórych i masonów. Marzyli o złamaniu jej europejskiej hegemonii, a okupacja tworzyła ku temu doskonałą okazję. Cel był jasny: wpływy kulturalne Francji mają się kończyć w granicach strefy okupowanej i marionetkowego państwa Vichy.
"Rezultatem naszej zwycięskiej walki powinno być przerwanie francuskiej dominacji nad propagandą kulturalną w Europie i na świecie. Zdobycie kontroli nad Paryżem, centrum francuskiej propagandy kulturalnej, powinno dać nam możliwość zadania jej decydującego ciosu" - instruował niemiecką ambasadę w Paryżu minister propagandy Josef Goebbels. Nad kontynentem europejskim miała już świecić wyłącznie gwiazda niemieckiej kultury. Dlatego, by - z jednej strony - spacyfikować francuską dominację kulturalną i - z drugiej - olśnić samych Francuzów "doskonałością" niemieckiego twórczego ducha, powołano podlegający bezpośrednio Goebbelsowi Departament Propagandy (Propaganda Abteilung).
Moda dla szanowanych kobiet
Inicjatywy Goebbelsa w tym względzie niekiedy ocierały się o śmieszność. Ponieważ Paryż - zresztą całkowicie słusznie - uchodził za światową stolicę mody, to minister propagandy polecił, by mieszkający w nim czołowi projektanci przeprowadzili się do Berlina i Wiednia. Dopiero tam mieli - oczywiście pod "światłym" przewodnictwem niemieckich artystów odzieży - nauczyć się projektować ubrania godne aryjskich kształtów. "Paryska moda musi przejść przez Berlin, zanim będzie się nadawać dla szanowanych kobiet" - grzmiał pompatycznie niemiecki tygodnik "Signal".
Ten kuriozalny pomysł rozeźlił nawet niemieckiego ambasadora III Rzeszy we Francji, Ottona Abetza, który upominał się w raporcie do zwierzchników o zdrowy rozsądek: "to nie przez tymczasowe, mechaniczne i przymusowe dławienie francuskiej mody powstanie moda prawdziwie niemiecka, ale poprzez rozwój twórczego ducha i artystycznego smaku niemieckiej mody". Jednak sprawę uznano za niebyłą, gdy podczas wizyty w Berlinie postawił się Lucien Lelong, projektant stojący na czele izby przemysłowej "Chambre Syndicale de la Couture". - Zostaje w Paryżu albo nie będzie jej w ogóle - skwitował plany przeniesienia francuskiej haute couture poza Francję. Goebbels odpuścił.
"Musimy usunąć wszystkich Żydów"
Ale nie wszyscy kreatorzy kultury w Paryżu byli tak zdeterminowani jak Lelong. Departamentowi Propagandy dużo łatwiej przyszło uporać się z kontrolowaniem francuskiej prasy, aniżeli mody. Powód był prosty. Jedna część paryskich wydawców - byle tylko zachować pozycję i zyski - gotowa była za wszelką cenę przypodobać się Niemcom. Natomiast druga składała się ze zdeklarowanych faszystów, gotowych wspierać piórem antysemicką i antybolszewicką "krucjatę" nazistów.
Niemieccy żołnierze przed Moulin Rouge, czerwiec 1940 r. Bundesarchiv/Wikimedia Commons
Wśród tych ostatnich prym wiódł założony w 1930 roku w Paryżu tygodnik "Je suis partout" ("Jestem wszędzie"). Kierował nim zdolny i uznany literat Robert Brasillach. W swoich tekstach wzywał do zabijania członków ruchu oporu. Atakował też polityków upadłej już francuskiej Trzeciej Republiki, domagając się brutalnej rozprawy z nimi. Jednak szczególnie obrzydliwe było to, iż na łamach pisma ujawniał ukrywających się w państwie Vichy komunistów i Żydów, co zagrażało ich życiu. Po trwającej w dniach 16-17 lipca 1942 roku obławie Vel d'Hiv, w wyniku której aresztowano 13 tys. mieszkających w Paryżu i okolicach Żydów, napisał: "musimy usunąć wszystkich Żydów, a nie zatrzymywać sobie tych młodszych".
Miasto bez spojrzenia
Pod koniec sierpnia 1944 roku Paryż został wyzwolony przez aliantów. Oswobodzenie poprzedziło krótkie powstanie, które jednak nie miało żadnego większego znaczenia militarnego. Było raczej aktem honorowym, ponieważ większość paryżan przez cały okres niemieckiej okupacji nie paliła się do działalności konspiracyjnej. Ich wojenną strategią była rezygnacja i czekanie na wyzwolenie. Mieszkańcy najczęściej spuszczali wzrok na widok niemieckich żołnierzy, udając, że ich nie zauważają. Dlatego stacjonujący tu Niemcy nazywali Paryż "la ville sans regard" - "miastem bez spojrzenia".
Szybko zaczął się czas epuration sauvage - dzikiej czystki. - Widziałem grupę zbirów, która popychała i kopała kobietę z ogoloną głową - wspominał Michel Francini. "Była naga, a na jej piersiach namalowano swastykę" - mówił muzyk. Ze szczególną dotkliwością gniew dotknął zwykłych ludzi, w tym kobiety, które utrzymywały intymne kontakty z Niemcami. Podczas wojny i krótko po niej urodziło się od 100 do 200 tys. - jak je nazywano - enfants de Boche, dzieci urodzonych z francuskich matek i niemieckich ojców.
Swoich protektorów stracili kolaborujący intelektualiści. Wspomniany Brasillach, gdy aresztowano jego matkę i szwagra, sam oddał się w ręce policji. Jego proces zaczął się 19 stycznia 1945 roku. Oskarżenie nie miało wiele pracy przy wyszukiwaniu dowodów jego współpracy z wrogiem. Wystarczyło zajrzeć do artykułów w "Je suis partout". Choć znaleźli się tacy, którzy gotowi byli apelować o darowanie życia Brasillachowi, to rozstrzelano go już 6 lutego. Wielu innych inteligentów - jeśli tylko nie udało im się schronić za granicą - otrzymało długoletnie wyroki więzienia, z dożywociem włącznie.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Paryż - ale i cała Francja - wyszedł z niemieckiej okupacji na ostrym moralnym kacu. Jednakże na trudne, choć konieczne rozliczenie z tym okresem, Francuzi zdobyli się dopiero w latach 90. ubiegłego stulecia.
Robert Jurszo dla Wirtualnej Polski
Podczas pisania korzystałem m.in. z książek: "Paryż wyzwolony"Anthony'ego Beevora oraz "A zabawa trwała w najlepsze. Życie kulturalne w okupowanym Paryżu" Alana Ridinga.