Papież Franciszek: Powinniśmy starać się unikać klerykalizmu, który jest postawą wykrzywioną
My, księża i biskupi, powinniśmy starać się unikać klerykalizmu, który jest postawą wykrzywioną. Kościół katolicki to cały wierny lud Boży, łącznie z kapłanami. Kiedy ksiądz głosi Słowo Boże albo kiedy wyraża odczucia ludu, wtedy prorokuje, upomina, naucza z ambony. Jako osoba stojąca na czele diecezji czy parafii musi jednak słuchać wspólnoty, by wyważyć podejmowane decyzje i wskazać wiernym kierunek. Kiedy coś narzuca, kiedy daje do zrozumienia: "tutaj rządzę ja", popada w klerykalizm. Niestety pewne zachowania księży nie świadczą o szukaniu harmonii w imię Boga - mówił w Jorge Maria Bergoglio w rozmowie z rabinem Abrahamem Skorką ("W niebie i na ziemi") przeprowadzonej, zanim Bergoglio został papieżem.
Jorge Maria Bergoglio: Kościół katolicki odegrał ważną rolę w procesie uzyskiwania niepodległości narodowej, w wydarzeniach z lat 1810-1816. Księża znajdowali się wśród członków pierwszej junty, uczestników kongresu w Tucumán, delegatów na Zgromadzenie roku XIII [Primera Junta - Pierwsze Zgromadzenie Narodowe była proklamowanym w 1810 roku pierwszym rządem niepodległej Argentyny - przyp. red.]. W chwili tworzenia się ojczyzny Kościół był obecny obok ludu, w większości katolickiego, ewangelizując i katechizując. Kiedy kraj otworzył się na prądy migracyjne, napłynęły społeczności innej wiary, takie jak Żydzi i muzułmanie. Dzięki owemu kulturowemu i duchowemu wymieszaniu wykształciła się u Argentyńczyków pewna cecha: żyliśmy tutaj jak bracia, nawet jeśli zawsze musiał się trafić jakiś szaleniec rzucający petardy, jakiś ekstremista. Symbolem tego braterstwa jest miasto Oberá, stolica wielorasowości. Znajduje się tam sześćdziesiąt świątyń, z których mniejszość to katolickie; większość należy do innych wyznań - ewangelików, prawosławnych, Żydów. I wszyscy żyją spokojnie, są zadowoleni. Inny przykład to William Morris, ewangelik protestancki, promotor rozwoju argentyńskiego szkolnictwa [anglikański pastor, który całe życie poświęcił opiece nad dziećmi ulicy w Buenos Aires - przyp. red.]. Ojczyzna nie rodziła się na marginesie religii, lecz pod jej opieką.
Abraham Skorka: Bez wątpienia ojczyzna formowała się zachowując odniesienie do religii, przede wszystkim katolicyzmu. Rozmaite religie, które zakorzeniły się w Argentynie, wniosły wielki wkład w kulturę narodową. W epoce walki o niepodległość toczyła się głęboka dyskusja między nurtem klerykalnym i oświeceniowym - inspirowanym ideałami Wielkiej Rewolucji Francuskiej - na temat udziału religii w sprawach państwa. Nie wiem dzisiaj czy wszyscy, którzy wówczas mówili "nie" Kościołowi, byli naprawdę przeciwni religii. Zwykło się bowiem mylić instytucję, wyłonioną z religii, z samą istotą religii. Napięcie między oświeceniem, wolnością, równością i braterstwem a religią przyniosło pozytywne skutki, ponieważ zmusiło obie strony do rewizji i przeanalizowania postaw. Dopóki dyskusja toczyła się na poziomie idei, oddziaływała korzystnie. Spójrzmy na to, co dzieje się dziś w Argentynie: w momentach wielkich kryzysów społeczeństwo zwraca się ku religii, taktując ją jako ostatecznego gwaranta. Kiedy wybuchł kryzys w roku 2001, zwołano Okrągły Stół. Polityka załamała się, więc wezwano religię, aby pomogła wyjść z trudnej sytuacji. Słowo ekklesia - kościół, oznacza po grecku zwołanie ludu, zgromadzenie; synagoga - po hebrajsku beith hakneset - to również dom zgromadzenia. A zatem są to miejsca, w których nie tylko szuka się Boga, ale także debatuje nad wszystkimi sprawami dotyczącymi człowieka. Podobnie jak w przeszłości, w czasach proroków, religie muszą wypowiadać się jasno w kwestiach o charakterze społecznym. Co nie znaczy, że powinny uprawiać politykę partyjną. Nie wiem, co Ksiądz Arcybiskup sądzi o tym, że wśród jego kapłanów byli tacy jak Joaquín Piña [Joaquín Piña był jezuitą, emerytowanym biskupem Puerto Iguazú. W roku 2006 stanął na czele świeckiej koalicji wyborczej, która zdołała zablokować przyjęcie ustawy umożliwiającej reelekcję na czas nieograniczony ówczesnego gubernatora prowincji Misiones - przyp. red.].
Biskup Piña wyjaśnił, że nie podejmował działania stricte politycznego; chodziło mu o zamanifestowanie sprzeciwu, nie zaś objęcie jakiejś funkcji. Zaangażował się w wybory, żeby zobaczyć czy zostanie przeprowadzona reforma konstytucyjna. W rezultacie wycofał się, uznawszy swój obowiązek za spełniony.
W moim pojęciu osoba duchowna powinna trzymać się z dala od świata polityki, wyłączając bardzo praktyczne sprawy, takie jak wtedy, kiedy Marshall Meyer zaangażował się w obronę praw człowieka w Argentynie. Zawsze było to coś konkretnego, określonego. Rabin nie chciał być deputowanym, senatorem ani niczym takim. Sekundował Raúlowi Alfonsínowi i innym politykom w przywracaniu demokracji, nigdy jednak nie starał się o stanowisko rządowe. Trzeba być bardzo ostrożnym, nie wolno używać trybuny religijnej do załatwiania interesów politycznych.
Wszyscy jesteśmy zwierzętami politycznymi, w szerszym sensie słowa "polityka". Wszyscy jesteśmy powołani do politycznego działania, jakim jest budowa rzeczywistości naszego kraju. Głoszenie wartości ludzkich, religijnych ma wydźwięk polityczny. Czy nam się to podoba, czy nie. Chodzi o to, by wskazując te wartości, nie popadać w miałkość polityki partyjnej. Kiedy w rocznicę pożaru w Cromañón powiedziałem, że Buenos Aires jest miastem próżnym, lekkomyślnym i przekupnym, ktoś zażądał ode mnie wskazania ludzi po imieniu i nazwisku [podczas pożaru w dyskotece República de Cromañón 30 grudnia 2004 roku zginęły 193 osoby, w lokalu przebywało zbyt wiele osób, wyjścia awaryjne były zablokowane, miejsce nie spełniało wymaganych norm bezpieczeństwa - przyp. red.]. Ale ja mówiłem o całym mieście. Wszyscy łatwo stajemy się sprzedajni. Kiedy policjant zatrzymuje kierowcę, który przekroczył prędkość, prawdopodobnie pierwszym zdaniem, jakie padnie, będzie: "jak to załatwimy?". Mamy to w sobie, musimy zwalczać tę tkwiącą w nas skłonność do załatwiania spraw na boku, kumoterstwa, kombinowania, żeby być na pierwszym planie. Przekupność to nasza cecha charakterystyczna.
W tamtej homilii mówiłem o wadach mieszkańców, nie robiłem partyjnej polityki. To media czasem redukują czyjeś słowa do tego, co dla nich wygodne. Dziś każdy środek przekazu montuje na podstawie dwóch czy trzech faktów inną wiadomość - dezinformuje. Słowa wypowiedziane z ambony odnoszą się do Polityki przez duże "P", do polityki wartości; to media często wyjmują je z kontekstu i wykorzystują na użytek małej polityki. Pamiętam, że kiedyś po Te Deum Rabin powiedział do mnie: "Odważny!" [Te Deum - nabożeństwo dziękczynne z udziałem prezydenta, odprawiane co roku w święto niepodległości, 25 maja - przyp. tłum.]. Dla mnie wypowiadanie się w ten sposób było czymś normalnym, ale Rabin już wyobrażał sobie, jak przetłumaczą moje słowa media. Następnego dnia media nadały im rozmaitą interpretację, skierowaną przeciw pewnym politykom, tymczasem ja, mówiąc o ludziach sprawujących rządy w społeczeństwie, używałem pierwszej osoby liczby mnogiej.
Pamiętam tę homilię, 25 maja, po niej nie odprawiano więcej dziękczynnego Te Deum w katedrze metropolitalnej. Niestety media nie podają ludziom prawdziwego sensu słów księdza, który w rzeczywistości wzywa do zachowania określonych wartości. Ksiądz nie mówi tylko w kontekście konkretnej sytuacji, lecz zwraca się w przyszłość, ku transcendencji, broni istotnych treści. Z perspektywy proroków, którzy są nader wymagający, póki choć jeden człowiek będzie cierpiał głód, nie będzie dobrze. Mając to na uwadze, należy przyglądać się uważnie każdej homilii i badać każde słowo, analizować je w optyce proroków. Z kolei zważywszy na rolę Kościoła katolickiego w Argentynie, ksiądz nie może uchylać się od dialogu z władzą ani zapominać, że będzie ona interpretować politycznie jego wypowiedzi.
My, księża i biskupi, powinniśmy starać się unikać klerykalizmu, który jest postawą wykrzywioną. Kościół katolicki to cały wierny lud Boży, łącznie z kapłanami. Kiedy ksiądz głosi Słowo Boże albo kiedy wyraża odczucia ludu, wtedy prorokuje, upomina, naucza z ambony. Jako osoba stojąca na czele diecezji czy parafii musi jednak słuchać wspólnoty, by wyważyć podejmowane decyzje i wskazać wiernym kierunek. Kiedy coś narzuca, kiedy daje do zrozumienia: "tutaj rządzę ja", popada w klerykalizm. Niestety pewne zachowania księży nie świadczą o szukaniu harmonii w imię Boga. Niektórzy w swoich wystąpieniach publicznych przejawiają skłonność do klerykalizmu. Kościół broni autonomii spraw ludzkich. Zdrowa autonomia to zdrowa laickość, szanująca rozmaite pola odpowiedzialności. Kościół nie będzie mówił lekarzom, jak mają przeprowadzać operację. Nie jest natomiast dobry laicyzm wojujący, który zajmuje pozycję sprzeciwu wobec spraw transcendentnych lub żąda, aby to, co związane z religią, nie wychodziło poza zakrystię. Kościół przekazuje wartości, a ludzie niech robią resztę.
Co do mnie, jestem bardzo krytyczny i sceptycznie nastawiony wobec różnych partii politycznych w Republice Argentyńskiej. Niestety historia ostatnich lat, niemal odkąd sięgnę pamięcią, przyznaje mi rację. Nie czuję lojalności wobec jakiejkolwiek partii - choć zawsze byłem zdania, wciąż jestem, że najlepszy system społeczny to demokracja. Kiedy wypowiadam się przy pulpicie na temat kraju, patrzę z perspektywy globalnej: wszyscy ponosimy winę za to, co się dzieje. Nie może być tak, że kraj, który mógłby wyprodukować żywność dla trzystu milionów ludzi, nie jest zdolny wyżywić trzydziestu ośmiu milionów mieszkańców. Pokazuje to, że system wartości został zachwiany. Walka o interesy dominuje nad walką o poprawę losu bliźniego. Nie dostrzegam też instytucji politycznych, które żywiłyby głębokie pragnienie przemiany rzeczywistości. Widzę, że jedynie wojują one o władzę i tę władzę przedkładają nad dobro człowieka. Za niewielkie pieniądze dałoby się zlikwidować dzielnice nędzy. Serce mi się śc
Jakiś czas temu biskupi francuscy ogłosili list pasterski zatytułowany "Zrehabilitować politykę". Doszli do wniosku, że należy politykę zrehabilitować, ponieważ została zdyskredytowana; to samo odnosi się chyba do nas. Należy przywrócić szacunek dla zaangażowania politycznego, gdyż polityka stanowi wyższą formę troski o społeczeństwo. Troska ta wyraża się w zaangażowaniu politycznym dla wspólnego dobra. Urodziłem się w trzydziestym szóstym; miałem dziesięć lat, kiedy Perón doszedł do władzy, ale moja rodzina ze strony matki wyznawała poglądy radykalne. Dziadek był stolarzem i raz w tygodniu przychodził do niego pan z brodą i sprzedawał mu bejcę. Chwilę gawędzili na podwórku, a babcia podawała im w kubkach herbatę z winem. Któregoś dnia babcia spytała mnie, czy wiem, kim jest don Elpidio, sprzedawca bejcy. Okazało się, że był to Elpidio González, który wcześniej piastował urząd wiceprezydenta. Pozostał mi w pamięci obraz wiceprezydenta zarabiającego na życie sprzedawaniem bejcy. To przykład uczciwości. Z naszą polityką coś się stało, odeszła od swoich idei, założeń...
Idee różnych platform politycznych przesunęły się w dziedzinę estetyki. Dziś liczy się bardziej wizerunek niż to, co się głosi. Mówił to już Platon w "Państwie": Retoryka - która byłaby estetyką - jest dla polityki tym, czym kosmetyka dla zdrowia. Przeszliśmy od esencji do estetyki, czyniąc bóstwem statystykę oraz marketing. Być może z tego powodu popełniam grzech przeciw obowiązkom obywatelskim: ostatni raz brałem udział w wyborach do zgromadzenia ustawodawczego za rządów Frondiziego; mieszkałem jeszcze w prowincji Santa Fé, bo pracowałem tam jako profesor. Kiedy przeniosłem się do Buenos Aires, nie zgłosiłem zmiany adresu, a że było to ponad pięćset kilometrów, już nie uczestniczyłem w wyborach. A kiedy w końcu zainstalowałem się w siedzibie arcybiskupstwa, musiałem zmienić adres, ale wciąż figurowałem w spisach w Santa Fé. Potem jeszcze na dodatek skończyłem siedemdziesiąt lat i już nie mam obowiązku głosować. Można dyskutować, czy to dobrze, że nie głosuję, ale w końcu jestem ojcem wszystkich i nie powinienem się deklarować politycznie. Przyznaję, że trudno jest nie poddać się nastrojom wyborczym, gdy zbliża się ta data, zwłaszcza kiedy niektórzy pukają do drzwi arcybiskupstwa i mówią, że są najlepsi. Jako ksiądz przed wyborami każę czytać programy; niech ludzie wiedzą. Na ambonie jestem ostrożny, ograniczam się do prośby, żeby zwracali uwagę na wartości, nic więcej.
Ja również sugeruję, żeby każdy przeczytał programy i zastanowił się nad nimi, na miarę swego rozumienia. Nie mam stanowiska tak eksponowanego politycznie jak Ksiądz Arcybiskup, ale jeśli jestem zapraszany na spotkania polityczne, które nie mają charakteru wieców wyborczych, biorę w nich udział. Uważam, że okazuję w ten sposób szacunek dla polityki i dla ojczyzny.
Oczywiście, że uczestniczenie w życiu politycznym stanowi wyraz szacunku dla demokracji.
Czasem, z okazji ważnych dla kraju wydarzeń o znaczeniu politycznym, wypowiadamy swoją opinię. Nieraz krytyczną. Kiedy jakaś decyzja nie mieści się w systemie wartości, musi zostać poddana naszej krytyce, ale z wykorzystaniem argumentów nie politycznych, tylko religijnych. Jako że są to sprawy ludzkie, nieraz trudno jest rozróżnić jedne argumenty od drugich. W każdym razie nie możemy się od tego uchylać. W programie telewizyjnym zatytułowanym "Dios es mi descanso" ("Bóg mym wytchnieniem") podkreślałem znaczenie demokracji w epoce wojskowego Procesu [Proceso de Reorganización Nacional, proces reorganizacji narodowej - rządy junty wojskowej, która sprawowała władzę w latach 1976-1981 - przyp. tłum.]. Nie były to słowa krytyki wypowiadane przez polityka, lecz głos rabina, przemawiającego z płaszczyzny religijnej.
Trzeba rozróżnić Politykę przez duże "P" i tę pisaną małą literą. Każdy akt dokonany przez osobę sprawującą urząd religijny jest faktem politycznym z dziedziny tej pierwszej, choć czasem osoba ta angażuje się w tę drugą. Człowiek reprezentujący religię ma obowiązek wskazywać wartości, linie postępowania i kształcenia albo - jeśli zostanie o to poproszony - wypowiadać się na temat określonej sytuacji społecznej. 30 grudnia 2009 roku odprawiłem mszę w piątą rocznicę pożaru w Cromañón. Był on faktem społecznym, o którym należało coś powiedzieć. Są sytuacje, które się tego domagają, podobnie jak wypadki poważnego pobłądzenia. W tym, co się mówi światu, nie chodzi o politykę, chodzi o zagrożone wartości, o jakiś dramat. Człowiek sprawujący urząd religijny ma obowiązek bronić wartości; tyle że słuchając świata polityki, wreszcie czuje się winny: wysłuchają duszpasterza i powiedzą, że krytykuje Iksa czy Igreka. My nie krytykujemy nikogo, mówimy o wartości, która jest zagrożona, którą trzeba chronić. Zaraz zabierają głos media - z tej pogoni za sensacją czasem dostają sensacji żołądkowych - i wyrokują: "twarda odpowiedź temu czy owemu".
Niektórzy politycy grają na dwa fronty, bo najpierw proszą, aby przedstawiciele religii się nie mieszali, a potem, w czasie kampanii, chcą ich błogosławieństwa.
Gdy przyjmuję polityków, niektórzy są w porządku, przychodzą w dobrych intencjach, ze zrozumieniem dla doktryny społecznej Kościoła. Ale innym zależy tylko na aliansach politycznych. Mam dla nich zawsze jednakową odpowiedź: ich drugim obowiązkiem jest prowadzić między sobą dialog. Pierwszym - być strażnikiem suwerenności narodu, ojczyzny. Kraj to wymiar geograficzny, naród zaś - normy konstytucyjne czy aspekt prawno-sądowy, umożliwiający funkcjonowanie społeczeństwa. Kraj czy naród mogą znaleźć się w stanie wojny, rozdarcia i zrosnąć na nowo. Ojczyzna natomiast to dziedzictwo ojców, wszystko, co otrzymaliśmy od jej założycieli - przekazane nam wartości, których mamy strzec. Ale nie trzymając je zakonserwowane w puszce, tylko poprzez wyzwania współczesności rozwijając, rzutując w idealną przyszłość. Jeśli stracimy ojczyznę, nie odzyskamy jej - nie odzyskamy naszego dziedzictwa. Dwa obrazy mówią według mnie bardzo wiele na temat ojczyzny. Jeden to obraz biblijny - oto Abraham wyrusza ze swojej ziemi drogą wyznaczoną przez Boga, zabierając ze sobą ojca, który trudni się wyrobem bożków. Nawet w tych okolicznościach patriarcha nie zrywa ze swoją tradycją, lecz oczyszcza ją nowym objawieniem. Drugi obraz, bardziej zachodni, ukazuje Eneasza, który po pożarze Troi wyrusza, aby założyć Rzym, i taszczy na plecach ojca. Ojczyzna to taszczenie rodziców na plecach. Przekazane przez nich dziedzictwo powinniśmy włączać we współczesność, pomnażać i rozwijać ku przyszłości. Dziś politycy są odpowiedzialni za zachowanie ojczyzny; teokracje nigdy się nie sprawdziły. Bóg czyni człowieka odpowiedzialnym za rozwój kraju, ojczyzny, narodu. Religia wskazuje ścieżki etyczno-moralne i otwiera drogę do transcendencji.
Użył Ksiądz, proszę Księdza Arcybiskupa, kluczowego słowa: dialog - szczery i głęboki. Największy problem naszego kraju polega na braku kultury porozumienia. Trapi nas wielka choroba, tu, w Argentynie, a jednym z jej objawów jest brak dialogu. Jak Ksiądz wspomniał, kraj to pewne terytorium, naród - struktura prawno-sądowa wprowadzająca ład, zaś ojczyzna to spadek zostawiony przez przeszłość. Wszystko musi być jednak podsycane żarem wartości. Argentyna narodziła się ze struktury, w której ważny był element religii - z jego wkładem negatywnym i pozytywnym. Trzeba odzyskać ten pozytywny wkład w budowanie ojczyzny - pamiętając, że każda z tradycji ma odmienną wizję świata - i włączyć go w dialog z agnostycyzmem. Pozwoli to osiągnąć porozumienie, na którym się oprze ojczyzna. Przyjmuję to, co Ksiądz powiedział: trzeba nieść ojców na plecach, niemniej - jak uczył sławny rabin z Kocka - prawda naśladowana przestaje być prawdą. Trzeba, prowadząc dialog, stworzyć własną prawdę, tkwiącą korzenia
Władza to coś, co Bóg dał człowiekowi. Powiedział On ludziom: Czyńcie sobie ziemię poddaną, bądźcie płodni i rozmnażajcie się. To dar Boga, pozwalający uczestniczyć w Jego stworzeniu. Chciałbym odebrać mityczny wydźwięk słowu "władza", które bywa łączone z religią. Jeśli ktoś uważa, że władza to narzucanie osobistego punktu widzenia, ustawianie ludzi według własnego widzimisię i dyrygowanie nimi, to kojarząc to pojęcie z religią, moim zdaniem popełnia błąd. Religia nie powinna być taka. Co innego, jeśli władzę pojmuję w sensie antropologicznym, jako służbę wspólnocie. Religia jest depozytariuszem pewnego dziedzictwa oddawanego w służbę ludziom, kiedy jednak zaczyna mieszać się w politykierstwo i przy okazji coś narzucać, wtedy rzeczywiście staje się złym elementem władzy. Religia o tyle potrzebuje zdrowej władzy, o ile pomaga ludziom spotkać się z Bogiem i zyskać pełnię człowieczeństwa. Musi mieć możliwość wyjścia z propozycją: pomogę ci. Nie ma w tym nic złego, jeśli prowadzi dialog z władzą polityczną; problem zaczyna się wtedy, kiedy się z nią sprzymierza, żeby robić niejawne interesy. W historii Argentyny mieliśmy chyba wszystko.
W tym sensie w społeczności żydowskiej można wyróżnić okres przed zamachem na AMIA i po nim [Siedziba AMIA - Asociación Mutual Israelita Argentinina - Argentyńskiej Wzajemnej Pomocy Izraelickiej, w Buenos Aires, została 18 lipca 1994 roku zniszczona w ataku bombowym, podczas którego zginęło osiemdziesiąt pięć osób, a ponad trzysta odniosło rany; o zamach oskarżono Hezbollah - przyp. tłum.]. Po zamachu doszło do tak wielkiego zbliżenia niektórych przedstawicieli władz tej społeczności z prezydentem [Carlosem Menemem - przyp. red.], że nie przyniosło to dobrych rezultatów. Raczej gorzkie. Sądzę, że dialog powinien być rozwijany, ale z dystansem. Nie może być fałszywego kumplostwa, przynoszącego wszystkim korzyści. Trzeba mieć możliwość zatelefonowania i porozmawiania z ministrem czy sekretarzem w ministerstwie do spraw kultu, gdy zaistnieje jakiś problem, ale musi istnieć wyraźny rozdział. Kiedy myślę o Kościele katolickim, wydaje mi się czymś strasznym, że byli księża zamieszani w torturowanie, na przykład Christian von Wernich [urodzony w Argentynie ksiądz katolicki pochodzenia niemieckiego, w okresie rządów junty, w latach 1976-1983, kapelan policji w prowincji Buenos Aires, w 2007 roku skazany na dożywocie za współudział w morderstwach, porwaniach i torturach - przyp. tłum.]. Wszyscy oni w pewien sposób okazywali poparcie dla tego typu praktyk, ponieważ udzielali rozgrzeszenia mordercom, zamiast powiedzieć im wprost, że są mordercami.
Ci, którzy biorą udział w takim procederze, próbują się usprawiedliwiać.
Człowiek nigdy nie przestaje być człowiekiem. W naszej koncepcji nie jest aniołem, który tylko wypełniania rozkazy i czyni to wiernie. Anioł nie ma wolnej woli, człowiek zaś podlega namiętnościom. Można powiedzieć, że ten, kto chce przewodzić jakiejś wspólnocie religijnej, musi mieć wiarę w siebie, szacunek dla siebie, musi być jakby w siebie zapatrzony. Inaczej nie będzie zdolny sprostać temu zadaniu. Wszyscy, którzy stoją na czele jakiegoś zgromadzenia, muszą mieć silną świadomość własnego ja. Nie unikną pytania: co robię z posiadaną władzą? Bo władza zawsze czemuś służy. Pamięta Ksiądz, co powiedziałem, kiedy zadzwoniłem przed wyborem nowego papieża? Powiedziałem: "Mam nadzieję, że Bóg ich oświeci i wybiorą właściwego człowieka. Z perspektywy historii papież to ktoś ważny - nawet jeśli jest narażony na krytykę, dla nikogo nie jest obojętny. I niech to będzie ktoś łagodny, ale zdecydowany; może będzie mógł wiele dokonać". Problem tylko w tym, żeby zaszedłszy tak wysoko, człowiek zach
Pewien bystry jezuita opowiadał żartem, jak to pewien człowiek biegł, wzywając ratunku. Któż go mógł prześladować? Morderca? Złodziej? Nie... Przeciętniak będący u władzy. To prawda; biada tym, którzy pozostają pod władzą miernoty. Kiedy ktoś przeciętny jest zadufany i zostanie obdarzony odrobiną władzy, marny los wszystkich, którymi rządzi. Tata mówił mi zawsze: "Kłaniaj się ludziom, kiedy wchodzisz, bo spotkasz ich, schodząc. Pamiętaj". Władza przychodzi z góry. To, jak się jej używa, to już inna kwestia. Ciarki mnie przechodzą, kiedy czytam Księgę Królewską, ponieważ tylko nieliczni byli sprawiedliwi w oczach Pana. Większość nie. Człowiek czyta o tym, co czynili nasi pobożni królowie, i chwyta się za głowę. Nawet zabijali. Święty król Dawid nie tylko jest cudzołożnikiem - aby zatuszować swój postępek, wysyła na śmierć męża kobiety, którą uwiódł. Ma jednak dość pokory, żeby upomniany przez proroka Natana, uznać swój grzech i prosić o przebaczenie. Odsuwa się na bok i prosi Pana, aby przyszedł ktoś inny na jego miejsce. Władza jest czymś, co w naszej tradycji ofiarowuje Bóg. "Nie wyście Mnie wybrali - mówi Pan - ale Ja was wybrałem". Księżom, w dniu, kiedy kładę na nich ręce i ich wyświęcam, mówię, że nie studiowali po to, żeby dostać dyplom, bo to nie żadna kariera zawodowa; że nie wybrali, ale zostali wybrani. Tyle że jesteśmy ludźmi, skłonnymi do grzechu, nie jesteśmy aniołami, jak mówi Rabin.
Człowiek wplątuje się w układy władzy innej niż ta, która została mu dana wraz z namaszczeniem. Czasem ją sobie uzurpuje. Albo sprawuje władzę świecką - nie taką, jakiej oczekuje Pan. Dobra rzecz wydarzyła się Kościołowi, kiedy utracił Państwo Kościelne, ponieważ stało się jasne, że jedyne, co posiada papież, to pół kilometra kwadratowego. Jednak w czasach, kiedy papież był władcą doczesnym i władcą duchowym, mieszały się ze sobą dworskie intrygi i wszystkie te sprawy. Teraz się nie mieszają? Tak, teraz też, ponieważ w ludziach Kościoła drzemią ambicje, kryje się - niestety - grzech karierowiczostwa. Jesteśmy ludźmi i podlegamy pokusom; musimy zawsze czujnie strzec otrzymanego namaszczenia, gdyż jest to dar Boga. Koterie, istniejące niegdyś i teraz w Kościele, rodzą się na gruncie naszej ludzkiej kondycji. Ale wówczas człowiek przestaje być tym wybranym do służby, a staje się kimś, kto żyje, jak sam chce, upaprany w środku całym tym brudem.