Marcin Makowski: Start Majchrowskiego w Krakowie to wielki kłopot dla PiS
Rozmowy toczyły się ponoć do ostatnich godzin. Tradycji - jak przystało na Kraków - stało się jednak zadość. Jacek Majchrowski, wspierany przez PO i PSL, po raz piąty ruszy w wyścigu o fotel prezydenta. Jeśli on i Rafał Trzaskowski odniosą zwycięstwo, przyprawią PiS o ból głowy. W Krakowie, po raz pierwszy od dawna, jest jednak szansa na prawdziwą kampanię.
Kolejki interesariuszy ciągnące do gabinetu Jacka Majchrowskiego przed ogłoszeniem startu w wyborach prezydenckich, to już taka lokalna tradycja. Scenariusz jest zawsze podobny. Profesor ma już w końcu swoje lata, kilka kadencji porządził, sporo również oszczędził (wg. oświadczeń majątkowych jest najbogatszym prezydentem w Polsce), więc teoretycznie nic go już w ratuszu nie trzyma.
Żona prosi, żeby odszedł na emeryturę i pożył, napisał książkę, pospacerował z wnukami. Prawdziwe imperium wzajemnych powiązań polityczno-biznesowych dwoi się jednak i troi, aby narysować inny, równe kuszący obraz „prezydenta dwóch dekad”. Mądrego profesora Jacka, który kiedyś zasłuży w mieście na pomnik, jak inni wielcy wizjonerzy Wielkiego Krakowa.
Księstwo krakowskie
Niech sobie państwo tylko wyobrażą, ile takich osób przez 16 lat sprawowania władzy w drugim największym mieście w kraju mogło się nagromadzić? Jak potężne księstewka wyemancypować? Jak nieprzebrane są rzesze zawdzięczających karierę, awans, albo samo stanowisko dobremu prezydentowi Majchrowskiemu. I jaka potężna wytworzyła się wokół tego stanu rzeczy próżnia samorządowo-politycznego nihilizmu?
W końcu po co trwonić pieniądze i siły, startując do boju przeciw kandydatowi, co do którego wiadomo, że i tak wygra? Było kilku śmiałych i młodych, był (niegdyś w PO i Ruchu Palikota) Łukasz Gibała, który chciał zrobić kampanię jak w zachodnich ruchach miejskich. Sadził drzewka, anty smogowe kwiatki, jeździ elektryczną Teslą. I znowu powalczy, ale czy już wie, że kolejny raz przegra?
Dobry prezydent Jacek
Bo przecież w Krakowie, jak stwierdził prezydent, cytując badania opinii, które zlecił, wygrać może tylko jeden zawodnik. Majchrowski właśnie. Przecież wszyscy go znają, jest stateczny, z aparycji i temperamentu idealnie pasuje do wizerunku „krakowskiego profesora”. Takiego, z którym na Plantach po zajęciach można podyskutować o stronnictwach politycznych XX-lecia międzywojennego. Niczym nietaktownym nie zaskoczy, stadiony i centra kongresowe wybuduje, z nikim się nie sprzecza. A jak trzeba, to i dewelopera zrozumie, korzystne dla niego zgody wyda. Ludzki pan w typie Z Bożej Łaski cesarza Franciszka Józefa, skądinąd nad Wisłą szalenie lubianego.
Mam dziwne wrażenie, że tym razem było już naprawdę blisko, aby w Krakowie doszło do rewolucji kopernikańskiej, i wreszcie ktoś nowy wziął odpowiedzialność za losy miasta. Niestety, jak głoszą plotki, do startu nie udało się namówić pochodzącego z Krakowa szefa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza. W takim przypadku, wobec braku kandydata ludowców i braku wyrazistej postaci z PO, wygrała opcja: „Jacku, musisz!”. Majchrowski najwidoczniej uległ perswazji liderów opozycji, wiedząc, że jeśli odda władzę, ta najprawdopodobniej przejdzie w ręce PiS-u, który wystawił Małgorzatę Wassermann. Kandydatkę silną i zdolną do odbicia grodu Kraka.
Książkowa kampania
- W tej chwili samorząd staje się jakby mniej samorządem. Wszystkie decyzje zapadające centralnie zmierzają w kierunku ograniczania samorządu, który staje się ramieniem rządu. Nie jestem zwolennikiem tego. Zawsze byłem samorządowcem. Mieszkańcy danej miejscowości lepiej wiedzą, czego potrzebują niż centrala - stwierdził Majchrowski na czwartkowej konferencji prasowej, niejako słowo w słowo powtarzając program „Polska Samorządna” PO i „Rzeczpospolita Samorządowa” PSL, gdzie władzę lokalną, przeciwstawia się centralizmowi Prawa i Sprawiedliwości. Myślę, że właśnie ta wizja - oddania miasta na pastwę zdalnego sterowania z Warszawy - zadecydowała o decyzji profesora. I mocno pokrzyżowała plany Zjednoczonej Prawicy.
Ta bowiem wystawiła dwoje młodych i rozpoznawalnych z komisji śledczych kandydatów, grając o pełną stawkę, czyli przejęcie samorządowego dubletu Kraków-Warszawa. Z perspektywy wyborcy, cieszę się, że tak się stało. Wreszcie będziemy mieć w obu tych miastach szansę na realną, krwistą i wyrównaną kampanię. Póki co, w roli faworytów występują jednak kandydaci opozycji. Jeśli zatem Jakiemu i Wassermann, pomimo wystawienia najmocniejszych kart, nie uda się wygrać z rządzącym od stu lat Majchrowskim i Rafałem Trzaskowskim, który niegdyś wspierał Hannę Gronkiewicz-Waltz, a w mediach społecznościowych potyka się o własne tweety, wymówek nie będzie. W końcu suweren zadecyduje, a vox populi, vox dei. Z wypiekami czekam zatem na kampanię w Krakowie. Będzie co oglądać.
Marcin Makowski dla WP Opinie