Makowski: "Prezydenckie 'Gwiezdne Wojny'. Bitwa o wszystko, w której środka nie ma" [OPINIA]
Stabilność, tradycja, silne państwo i armia, wielkie inwestycje. Kampania Andrzeja Dudy wygląda dzisiaj jak strategia Imperium, które po przejściach w bitwie o Yavin (czyt. Senat), buduje drugą, lepszą Gwiazdę Śmierci. Rafał Trzaskowski stawia natomiast na nową nadzieję, lokalność i samorządową rebelię tolerancji. Uwierzyliście? Tego właśnie chcą ich sztaby. Aby była to bitwa o wszystko, w której inni się nie liczą.
Dlaczego wybory prezydenckie 2020 r. będą inne od wszystkich innych? Nawet, jeśli nie każdy ją dostrzega, odpowiedź jest prosta. To pierwszy wyścig w historii III RP - wpisany w cykl maratonu kampanijnego - tak wyraźnie dźwigający ciężar gatunkowy poprzednich starć. Nie jest punktem odniesienia sam dla siebie, nie otwiera niespodziewanie - jak w 2015 r. - nowej epoki po ośmiu latach rządów PO-PSL, ale może stanowić scementowanie układu "dobrej zmiany" albo doprowadzić do jego erozji. Spowodować, że obliczonym na dwie kadencje planom prezydenta i całego PiS-u zabraknie politycznej konkluzji.
Kampanijna walka o wszystko
Już dzisiaj wyraźnie widać, jak wielka i wykraczająca poza fotel prezydenta jest to stawka. Świadomie podkręcana w niekończącym się zestawieniu dychotomii, w których lubują się partyjni spindoktorzy, za ich pomocą mobilizując wyborców wokół wygodnych dla ich kandydatów osi sporów.
Z jednej strony: inwestycje infrastrukturalne kontra ich zwijanie. Tradycyjna polska rodzina kontra ideologia LGBT. Obrona polskiej racji stanu kontra uległość wobec Unii. Prezydent bliski ludziom versus prezydent elit. Z drugiej: inwestycje regionalne zamiast gigantomanii PiS, silny prezydent zamiast prezydenta jednej partii. Tolerancja przeciwstawiona zaściankowości. Dobro przeciw złu. Światło przeciw mrokowi. Imperium Galaktyczne kontra Rebelia.
Takie, świadome i podkręcane ostatnio przez sztab Andrzeja Dudy zestawienie spraw, zupełnie pozbawia tlenu resztę kandydatów i cementuje duopol PO-PiS. Siłą rzeczy wejść w niego będzie musiał również Rafał Trzaskowski, który choć broni się przed pozycjonowaniem go wobec tematów takich jak małżeństwa osób homoseksualnych czy kwestii przymusowej relokacji imigrantów, w końcu będzie musiał odbić tak zaserwowaną piłkę.
Plebiscyt prezydencki
Pytanie, czy właśnie te kwestie, ogrywane już wielokrotnie w kampaniach od 2015 r., z kulminacją podczas wyborów europarlamentarnych w ubiegłym roku - zmobilizują raz jeszcze? To narodowa debata wokół osi nakreślonych w Karcie Rodziny, zaprezentowanej w środę 10 czerwca przez Andrzeja Dudę - odpowiada realnym dylematom Polaków w epoce pandemii, kryzysu gospodarczego i wyraźnych przetasowań na arenie geopolitycznego balansu sił?
- Sztab prezydenta Dudy postawił na to, co do tej pory działało, na politykę społeczną i polaryzację. W tym obrazie nie ma kryzysu gospodarczo-covidowego, programy socjalne zostaną nie tylko utrzymane, ale jeszcze wzbogacone o bon turystyczny czy małą retencję. Żaden kandydat do tej pory tak mocno nie utożsamiał się z rządem. Byli prezydenci starali się go recenzować, trzymać lekki dystans. To jasne, że PiS wygrał trzy plebiscyty i obecnie chce wygrać czwarty. Dlatego właśnie to nie są wybory personalne, tylko plebiscyt partyjny - mówi Wirtualnej Polsce prof. Antoni Dudek z UKSW. Jak dodaje, w tym układzie, który jest wygodny również dla Rafała Trzaskowskiego, świadomie pomija się programy i wizje Polski innych kandydatów - Kosiniaka-Kamysza, Hołowni, Biedronia, Bosaka.
- W obecnym plebiscycie głosuje się na Andrzeja Dudę albo jego kontrę. Kandydaci, którzy chcą z tym fatalizmem zerwać, tracą - twierdzi prof. Dudek, dla którego mimo wszystko obecnie urzędujący prezydent nadal jest faworytem obecnych wyborów. Choć mobilizuje elektorat bazowy, polaryzację kampanijną krytykuje również inny ekspert. - Wybory wygrywa ten, kto wykaże się większą empatią względem wyborców przeciwnika. Andrzej Duda na razie nie wykazuje cienia takiej empatii, nie kieruje swoich komunikatów do wyborców opozycji, nie pokazuje, że ich rozumie. W wyborach dwóch tur, trzeba szukać środka - przekonuje prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Gdzie jest milcząca większość?
Paradoksalnie, kandydaci dlatego uderzają w populistyczne i wydawałoby się ograne tematy, ponieważ są łatwiejsze od kreowania nowych i nadal działają. Rafał Trzaskowski chce likwidacji pionu informacyjnego TVP, a na wiecach prosi o podniesienie rąk tych, którzy "nie chcą największego lotniska na świecie". Jarosław Kaczyński w liście do partii ogłasza natomiast "stan alertu" przestrzegając, że w przypadku zwycięstwa kandydata KO, Polsce grozi moralny upadek.
Gdzieś w tym wszystkim, zamiast o zdrowiu i ekonomii, w czwartkowy wieczór Bożego Ciała, dyskutujemy o "Tęczowym Disco" pod pałacem prezydenckim, relacjonowanym na żywo przez Telewizję Publiczną. Możemy iść w to w ciemno. Tylko później nie narzekajmy, że polskiej polityce brakuje merytoryki i wyważonego środka. W końcu nawet w "Gwiezdnych Wojnach" milcząca większość nie należała ani do Rebelii, ani do Imperium.
Marcin Makowski dla WP Opinie