Koziński: "Za chwilę pierwsza 'debata' prezydencka. Co przyniesie starcie Dudy z Tuskiem? (Opinia)
Andrzej Duda jest prezydentem cztery lata, ale ciągle nie umie znaleźć sobie miejsca. Jego reakcje na strajk nauczycieli tylko to potwierdziły. Jak to się przełoży na jego kampanię wyborczą? Pierwszy test 3 maja podczas werbalnego starcia z Donaldem Tuskiem.
Błyskawiczny podpis Andrzeja Dudy na ustawie maturalnej zdaje się potwierdzać, że relacje wewnątrz obozu władzy są niezmiennie trwałe. Choć ten obóz jest rozproszony na trzy ośrodki ("mały pałac", "duży pałac", Nowogrodzka), to ich współpraca przebiega wzorowo, wręcz sielankowo.
Ale taki obrazek mógłby naszkicować tylko pałacowy ornamentalista, w dodatku niezbyt wysokich lotów. Przyglądając się bliżej relacjom między trzema ośrodkami, łatwo zauważyć mnóstwo pęknięć, podrapań, odprysków. Teraz – im bliżej wyborów parlamentarnych i prezydenckich – będziemy świadkami próby ich przypudrowania. To także da nam odpowiedź, jak głębokie te pęknięcia są, bo wszystkiego zapudrować się nie da.
Pomysł prezydenta i wzruszenie ramion
Po francusku takie sytuacje nazywa się "ménage à trois". Dosłownie oznacza to sytuację, w której trzy osoby próbują sobie razem urządzić ognisko domowe. W przenośni – konflikt, który właściwie jest nieunikniony, gdy trzy osoby mają coś razem zdziałać. Bo nigdy cała trójka nie robi wszystkiego razem, niemal od razu robi się podział dwa plus jeden.
Kwaśniewski: "Tusk zbliża się do finału kariery politycznej"
A według jakiego klucza się dzielą? Właśnie. Od razu widać, że w takim układzie przepis na konflikt jest przewidzieć równie prosto, jak to, czy Janusz Korwin-Mikke po przegranych wyborach zdecyduje się założyć nową partię.
A więc mamy nasze polskie „ménage à trois” w postaci małego pałacu, dużego pałacu i Nowogrodzkiej. I o ile Nowogrodzka i rząd (czy to z Beatą Szydło, czy z Mateuszem Morawieckim)
nie mają większych problemów z odnalezieniem się w realiach, to Andrzej Duda cały czas się szarpie. Szuka sobie miejsca, próbuje określić dystans dzielący go od pozostałej dwójki – ale za każdym razem wkrada się w to dysonans, zgrzyt. W tych relacjach jest albo za słodko, albo zbyt ostro czy sztywno. W naturalny sposób nie układają się one właściwie nigdy.
Przykład? Choćby sytuacja ze strajkiem nauczycieli. Niemal na jego początku prezydent uznał, że warto wejść do gry. Empatycznie wsparł nauczycieli i zaproponował, żeby objąć ich tymi samymi ulgami podatkowymi co artystów (50 proc. kosztów uzyskania przychodu zamiast zwyczajowych 20 proc.). Reakcja rządu? Wzruszenie ramion, nikt nawet nie skomentował tej propozycji.
Prezydent to zapamiętał – i publicznie skrytykował koncepcję okrągłego stołu w formule proponowanej przez rząd. Efekt tej krytyki? Też żaden. Okrągły stół się rozpoczął zgodnie z planem małego pałacu, a prezydent mógł jedynie wysłać tam swego przedstawiciela (był Paweł Mucha).
Pierwsza "debata prezydencka"
Reakcje na propozycje prezydenta w kwestii strajku nauczycieli są znamienne, bo jak w soczewce pokazują wszystkie problemy Andrzeja Dudy w tej kadencji. To nie jest tak, że Nowogrodzka z rządem we wszystkim się świetnie dogaduje. Ale trudno też się uwolnić od przekonania, że dla obojga z nich ten trzeci (czyli duży pałac) stał się czymś w rodzaju piorunochronu skrzyżowanego z kozłem ofiarnym.
Wiadomo, że w polityce są sytuacje, gdy kogoś trzeba zrzucić z sań. Obecny obóz władzy póki co nie musiał tego robić. Ale gdyby musiał, prezydent byłby pierwszy. Tak to przynajmniej dziś wygląda.
I powiedzmy jasno: taką sytuację Andrzej Duda ułatwia. Ułatwia tym, że przez cztery lata nie wypracował jasnego pomysłu na swoją prezydenturę. Cały czas nie do końca wiadomo, co on właściwie w jej trakcie chce osiągnąć. A jak sam sobie pomysłu nie wykreował, to inni próbują to zrobić za niego. To także jedna z przyczyn, dlaczego jego prezydentura wygląda, jak wygląda.
I w takiej sytuacji nadchodzi 3 maja 2019. Andrzej Duda tego dnia (jak wcześniej przy okazji Święta Konstytucji) wygłosi swoje programowe przemówienie. Ale na ten dzień z wystąpieniem już zapowiedział się Donald Tusk. Już dziś łatwo się domyślić nagłówków omawiających ich mowy: "pierwsza debata prezydencka". Choć żaden z nich nie zapowiedział gotowości do startu w wyborach za rok, to kontekst tego starcia na przemówienia będzie więcej niż oczywisty.
Dziś wydaje się, że więcej do powiedzenia będzie miał Tusk – przede wszystkim dlatego, że on ma sporo rzeczy poukładanych, podczas gdy Andrzej Duda ciągle jest rozdarty.
Czy więc 3 maja rozpocznie się końcowe odliczanie obecnego prezydenta? Na to za wcześnie. On cały czas ma dwa naturalne atuty, których lekceważyć nie można. Po pierwsze, stanie za nim PiS – a sondaże pokazują, że to siła, z którą opozycja (i Tusk) muszą się liczyć. Po drugie, w 2015 r. Duda pokazał niezwykły talent kampanijny. Jego energia, dar do wystąpień publicznych (to dziś najlepszy polityczny mówca w kraju) to poważne atuty wyborcze.
Na pewno Tusk nie dostanie głowy Dudy na tacy. Jeśli rzeczywiście będzie chciał zostać prezydentem, to miejsce w dużym pałacu będzie musiał sobie wyszarpać w ciężkim boju. Na razie nie ma żadnych gwarancji zwycięstwa.
A jak duże ma szanse na wygraną z Andrzejem Dudą? Część odpowiedzi poznamy już 3 maja – gdy obaj zmierzą się na wystąpienia. Zapowiada się nam najdłuższa kampania nowoczesnej Polski.