Koziński: Wchodząc do rządu, Kaczyński zachwiał systemem władzy, który sam stworzył [OPINIA]
Jarosław Kaczyński wyraźnie uznał, że musi skrócić dystans między sobą i swoimi najbliższymi współpracownikami. Wchodząc do rządu, wprowadza wszystkich w stan niepewności.
"Rok 2020 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia" - parafraza zdania otwierającego sienkiewiczowskie "Ogniem i mieczem" pasuje do tego roku idealnie. Bo też nic właściwie nie jest tak, jak powinno być. Głównie z powodu pandemii, która gruntownie przeorała naszą rzeczywistość w każdym jej wymiarze i zachwiała starannie ułożonym porządkiem.
Różnego rodzaju anomalii politycznych mamy bez liku. Właściwie cały rok rozwija się tak, że standardem stały się działania, które przed pojawieniem się koronawirusa wydawały się niemożliwe. Decyzja Jarosława Kaczyńskiego o tym, by wejść do rządu i zostać w nim wicepremierem, koordynującym pracę trzech resortów (sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i obrony), wpisuje się w scenariusz roku 2020 niemal idealnie.
Bo komu przyszłoby do głowy w poprzednim roku, nawet gdy było już po wyborach, że Kaczyński uzna, że jednak warto? Miał przecież wygodną pozycję, dającą mu kontrolę nad sytuacją, a jednocześnie niewymagającą od niego zajmowania się codziennością, bieżącym zarządzaniem. Teraz z tego rezygnuje. Uznał, że nie wystarczy mu własne biuro na Nowogrodzkiej i ogłosił, że zacznie się pojawiać także w alejach Ujazdowskich. W jakim celu?
Jarosław Kaczyński dostał lekcję życia? "Aż takim sułtanem polityki nie jest"
Trzy za jednym zamachem
By trzymać się języka "Ogniem i mieczem" - jednym z bohaterów tej powieści był Longinus Podbipięta, który ślubował, że się nie ożeni, dopóki jednym cięciem nie zetnie trzech głów wroga. Kaczyński fizycznie głów nie ścina (choć mało brakowało do tego, żeby politycznie ściął głowy Ziobry i Gowina), ale też jedną decyzją o wejściu do rządu realizuje trzy cele.
Po pierwsze, zachwiał systemem. Jak w starym powiedzeniu: zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia. Kaczyński powtarzał, że do rządu wchodzić nie zamierza, że szefem rządu już był i nie będzie. A teraz zmienił zdanie i do rządu na (wice) premiera idzie. Zmienił zdanie - czym tylko wzmacnia swoją pozycję lidera całego obozu. Bo jakoś nie słychać komentarzy przypominających o tym, że przecież wcześniej mówił, że premierem nie zostanie.
Po drugie, będzie mu łatwiej kontrolować napięcia wewnątrz rządu. Nie tylko to między Morawieckim i Ziobrą - choć konflikt między nimi oczywiście jest najsilniejszy. Ale pomniejszych sporów też nie brakuje (choćby między Sasinem i Błaszczakiem). Na pewno Kaczyński nie będzie chciał ich rozwiązywać. Przecież nie po to doskonali sztukę zarządzania przez kryzys, żeby teraz wszystkie kryzysy rozładować. Ale będąc bliżej, łatwiej mu będzie je kontrolować i pilnować, by nie nabrzmiały zanadto, by nie doprowadziły do implozji całego obozu politycznego.
Po trzecie, łatwiej mu będzie trzymać wszystkich w niepewności przez kolejne trzy lata. Bo też faktem jest, że PiS staje się partią tłustych kotów. Kolejne doniesienia o tym, jak poszczególni działacze rozprowadzają swoich ludzi po różnych atrakcyjnych synekurach, najlepiej to potwierdzają. Tyle że tłuste koty myszy nie łapią (czytaj: wyborów nie wygrywają). A Kaczyński chce w 2023 r. wygrać.
Z rady do zarządu
Jak zmienia się układ sił w obozie władzy? Morawiecki może się czuć niezagrożony. Póki co będzie pracował jak do tej pory. Kaczyński w bieżące zarządzanie wtrącać się nie będzie. Sięgając po język biznesu: prezes PiS do tej pory był w radzie nadzorczej obozu władzy. Uznał, że nie musi mieć wpływu na codzienne zarządzanie, wystarczy, że nadaje ogólny kierunek całości i pilnuje, by był on realizowany.
Teraz swoją decyzją przesuwa się do zarządu. Uznał, że będąc w radzie nadzorczej, jest zbyt daleko, traci kontrolę nad procesem rządzenia, dlatego ten dystans skraca. Nie znaczy to, że chce przejąć kontrolę nad codziennymi decyzjami. Nie po to wymyślił sobie tak sprawnego menadżera jak Morawiecki, by to robić. Ale też uznał, że wewnątrz rządu toczy się gra, której on nie widzi - dlatego też postanowił się przesunąć bliżej, by móc ją lepiej widzieć. I w razie czego móc interweniować.
Ale w jego decyzji jest jeszcze jedna ciekawa rzecz. Do tej pory Kaczyński zachowywał się tak, jakby był rentierem. Uznał, że zbudował sobie ogromny polityczny kapitał i chciał, żeby ten pracował sam. To z tego powodu nie wchodził wcześniej do rządu. Teraz zmienił zdanie. Popłynął niejako pod prąd - bo generalnie kierunek ruchu jest odwrotny, zwykle z zarządu przechodzi się do rady nadzorczej, rzadko kiedy odwrotnie. A Kaczyński ten odwrotny ruch wykonał.
W ten sposób zasiał niepewność - także we własnym obozie. Bo skoro mógł przejść z wygodnych pozycji na Nowogrodzkiej na jednak bardziej obciążające w rządzie, to dlaczego nie może pójść w tym dalej? Nagle scenariusz, że Kaczyński zostanie premierem, jeszcze niedawno tak nieprawdopodobny, stał się jednym z bardzo realnych. I pewnie też o to mu z tych ruchem chodziło. W końcu zmienność decyzji oznacza ciągłość zarządzania - to dla Kaczyńskiego jest najważniejsze.
Agaton Koziński dla WP Opinie