Koziński: "Nadkruszony mit Kaczyńskiego-ideowca myślącego tylko o ojczyźnie" (OPINIA)
Fakt, że dał się nagrać "metodą na kuzyna” usprawiedliwia Jarosława Kaczyńskiego tylko w niewielkim stopniu. Ujawnione nagranie kiereszuje jego wizerunek. Ale okaże się jednym z politycznych epizodów tego roku.
„Gdy życie zdarło z faceta już maskę/Gdy mu fasada rozpada się z trzaskiem” – słowa piosenki „Szuja” wyśpiewanej przez Irenę Kwiatkowskę w "Kabarecie Starszych Panów” pewnie towarzyszyły wszystkim przeciwnikom PiS, czekającym na wtorkową publikację "Gazety Wyborczej”. Przecież ten tekst miał "zedrzeć maskę” z lidera partii, sprawić, że cała Polska przekona się, że Jarosław Kaczyński to "szuja”, który tylko "naomamiał, natruł i nabujał”. Wprawdzie nie da się go nazwać "kawałem matrymonialnego zbója”, ale już mówić, że to "niewykluta larwa i szczeżuja” i "do najtępszych pierwotniaków rytm” na pewno było nadzieją jego przeciwników. Cała sytuacja – według zapowiedzi – miała być niemal wierną rekonstrukcją słynnej piosenki Wasowskiego i Przybory.
Jak wyglądało zderzenie tych nadziei z rzeczywistością? Na pewno o tej publikacji nie da się powiedzieć, że to bomba, która wysadzi całą karierę polityczną Kaczyńskiego w powietrze. Ale mówienie o niej, że jest kapiszonem, w dodatku mokrym, to ryzykowna trywializacja. Nie ma wątpliwości, że z tej sprawy prezes wyjdzie poobijany. Jak bardzo? To jest dziś najtrudniejsze pytanie – bo odpowiedź będzie widoczna dopiero w dniu wyborów parlamentarnych.
Wiadomo od 2014 r., że afery podsłuchowe rezonują bardzo długo – ich efektu nie widać w sondażach, ale jest odczuwalny przy urnach wyborczych. Czy tak będzie też tym razem? Też nie wiadomo – bo "taśma Morawieckiego” wynikiem PiS w wyborach sondażowych nie zatrzęsła. W skrócie: na razie wiemy, że nic nie wiemy.
Wiadomo natomiast, co Kaczyńskiemu z tej taśmy zaszkodzić może najbardziej – sam fakt, że się ukazała. Z dwóch powodów. Po pierwsze, prezes miał być impregnowany na tego typu sytuacje, wydawał się być nienagrywalny. Stało się inaczej. Dał się nagrać, w dodatku u siebie, w miejscu, które sam sobie wybrał na swoje biuro jeszcze w latach 90., i której wydawało się jego zamkiem nie do zdobycia. Do tego zamku dało się jednak przekraść. Fakt, że doszło do tego "metodą na kuzyna” jest tylko niewielkim usprawiedliwieniem dla Kaczyńskiego.
I drugi powód – taśma zadaje kłam starannie wypielęgnowanemu wizerunkowi Kaczyńskiemu-ideowca, człowieka, który robi wszystko dla ojczyzny, a nic dla pieniędzy. Opowieści o tym, że ma długi, żyje w starym, rozlatującym się domu i nie ma konta w banku uleciały właśnie w powietrze. Nagrania pokazały, że prezes świetnie się porusza w gąszczu wielu spółek zależnych od siebie, wychwytuje niuanse prawne, zna się na mikrozarządzaniu stricte biznesowym. Gdyby jeszcze pojawiły się na nagraniu słowa o optymalizacji podatkowej i funduszach hedgingowych, mielibyśmy pełen pakiet terminów ze świata współczesnego biznesu.
Ale te ostatnie zwroty się nie pojawiły – i to właśnie sprawia, że taśmy okażą się jednym z wielu epizodów politycznych tego roku, a nie coup-de-grace, śmiertelnym ciosem zadanym PiS-owi. Może to trywialne, ale fakt, że Kaczyński na taśmie nie przeklina, kilka razy powtarza, że chce sprawę załatwić uczciwie, "z papierami”, mówi o innych z szacunkiem (może z wyjątkiem prezesa CCC) w dużej mierze rozbraja tę bombę. Tym bardziej, że raczej nie da się tam dopatrzyć złamania prawa.
Ta kwestia bardziej rozstrzygnie się w ocenie moralnej i etycznej ujawnionych zdarzeń, a nie na salach sądowych. Właśnie dlatego to nie jest sytuacja, kiedy "życie zdarło z faceta maskę”. To raczej skaleczenie. Wiadomo, że nawet taka rana – gdy jest rozdrapywana i zaczyna jątrzyć – może się okazać bardzo groźna. Ale właściwie leczenie pozwala się dość szybko z nią uporać.
To leczenie w przypadku PiS może przebiec stosunkowo szybko, także dlatego, że w tej sytuacji wyjątkowo ospale zachowuje się opozycja, przede wszystkim Platforma. Dość powiedzieć, że lider PO Grzegorz Schetyna do sprawy się w ogóle nie odniósł, a jego główni zastępcy – Borys Budka i Tomasz Siemoniak – ograniczyli się jedynie do podawania dalej komentarzy na Twitterze. Platforma do sprawy odniosła się ustami posłów jednak z drugiego szeregu. Całkowicie odwrotnie niż w przypadku wcześniej ujawnionych nagrań Leszka Czarneckiego z przewodniczącym KNF. Wtedy PO natychmiast zaczęło temat ciągnąć z całych sił, żądając wyjaśnień w Sejmie, mówiąc o komisji śledczej, itp. Tym razem nie ma nawet połowy tych działań, ich intensywności nawet nie da się porównać.
Także dzięki temu PiS-owi uda się wyjść z tej sytuacji cało – choć bez dwóch zdań poobijanym. W dniu wyborów na pewno na Nowogrodzkiej będzie drżenie i obawa o skalę uszkodzeń.