Juliusz Kaden-Bandrowski, czyli o ostatniej legionowej rocznicy w Powstaniu Warszawskim
8 sierpnia w czasie Powstania Warszawskiego zginął Juliusz Kaden-Bandrowski, pisarz i adiutant Józefa Piłsudskiego. W czasie okupacji stracił dwóch synów, sam został zabity z ręki tych, których w 1920 r. szedł wyzwalać. Tragiczną historię polskiego bohatera przybliża prof. Janusz Cisek.
Każdy nasz zryw narodowy posiada swojego barda, piewcę wielkości i punkt odniesienia w polemice co do sensu przelanej krwi i doświadczenia, jakie wnosi ono do naszej historii. Łatwo wskazać takich w ruchu Solidarności, w Powstaniu Warszawskim czy styczniowym. Skupiają oni jak w soczewce doświadczenie pokolenia, które reprezentują. Owi bardowie to najczęściej nie tyle świadkowie, co aktywni uczestnicy i bardzo często ofiary. Historia wielokrotnie była dla nich okrutna, wielu z nich ginęło na polu chwały. Innych dotknęła klęska jeszcze bardziej okrutna, taka mianowicie, jaka stała się udziałem Juliusza Kaden-Bandrowskiego.
W 1914 r. był bowiem u kolebki Legionów, walczył o i odzyskał wraz ze swym pokoleniem Niepodległość, a w kolejnym zrywie, w Powstaniu Warszawskim, nie tylko sam stracił życie. Wcześniej na jego oczach zawalił się gmach niepodległej, ginęła w gruzach stolica. Mało tego, w czasie wojny i okupacji stracił Kaden obu swych synów. Obaj zresztą służyli z bronią w ręku. Może najmniej ważne, choć symboliczne, że dokonał żywota w 30. rocznicę wymarszu i pierwszych dni epopei I Kompanii Kadrowej.
Od pianisty do legionisty
Kaden urodził się w 1885 roku Rzeszowie. Zamierzał być pianistą i kształcił się w konserwatoriach Lwowa, Krakowa i Lipska, a od 1907 r. w Brukseli, gdzie równolegle studiował filozofię. Konserwatorium w Brukseli ukończył z wyróżnieniem. Niemniej złamana ręka nie pozwoliła rozwinąć kariery scenicznej.
Rzucił się wówczas w objęcia polskiej irredenty. Zaciągnął się do Związku Walki Czynnej i Związku Strzeleckiego. W 1913 powrócił do Krakowa, a od sierpnia 1914 jak wierny pies podążał za legionistami, Piłsudskim i I Brygadą. Identyfikował się z ruchem i jego liderem. Był twórcą wspólnego mianownika dla śmiałków z 1914 roku. Nazwał ich "Piłsudczykami" i tak zatytułował niewielkie studium opublikowane w Oświęcimiu w 1915. W innym miejscu napisał, że największą nagrodą dla ludzi pióra czy artystów byłoby określenie: malarz I Brygady, pisarz I Brygady.
W tej ostatniej roli najpewniej obsadzał siebie. Pisał artykuły, broszury, wspomnienia po poległych. Szybko stał się rozpoznawalny. Wysforował się pracowitością i swoim stylem, emocjonalnym ale i rzeczowym, umiejętnie osadzonym w kolorycie służby wojskowej i obecności na linii ognia. Po odzyskaniu niepodległości towarzyszył i relacjonował wojnę o granice, od Wyprawy Wileńskiej w kwietniu 1919, po Wyprawę Kijowską i Bitwę Warszawską. Rozumiał limitacje demokracji. O politykach II RP napisał, że są "pierwszorzędnie drugorzędni". Piłsudskiego uważał za męża opatrznościowego.
Powstanie na rocznicę
Gdy w roku 1944 zbliżało się 30-lecie wymarszu I Kompanii Kadrowej, w Warszawie mało kto myślał o tej rocznicy. Powstanie Warszawskie, które dokumentować miało prawa do niepodległego bytu, zdawało się rozgrywać w tak odległym od 1914 roku horyzoncie, że jedynie nielicznych stać było na łączącą oba wydarzenia refleksję. Do tych nielicznych należeli ludzie pokroju Juliusza Kadena-Bandrowskiego. Ich refleksja miała gorzki posmak, musiała im bowiem doskwierać świadomość, iż nie tylko pamiętali, lecz współtworzyli czyn legionowy 1914 roku a w trzydzieści lat później historia doświadczyła ich upadkiem stolicy i państwa, którego niepodległość wywalczyli.
Tuż przed wybuchem Powstania wspominał sierpień sprzed 30 lat, często zresztą nawiązywał do wielkości i mądrości politycznej Piłsudskiego. Już we wrześniu 1939 obruszał się na opuszczenie kraju przez rząd i Prezydenta. Zachodził w głowę jak ludzie, których uważał za prawych, mogli się czegoś takiego dopuścić. Przecież to on sam w 1915 roku dedykował Śmigłemu-Rydzowi wspaniałą "Bitwę pod Konarami". Niemniej irytowała go krótkowzroczna polityka Winstona Churchilla, równająca się w jego mniemaniu podkopywaniu imperium brytyjskiego. Przypominał, że nie sposób pokonać Rosji bez udziału Polaków.
W 1944 Kaden był chory i nie brał już udziału w przygotowaniach do Powstania ani w samej walce. W konspiracji natomiast znajdowali się obaj jego synowie. Pierwszy z nich, Andrzej, zginął 3 czerwca 1943 przed budynkiem Poczty, zaraz po tym, jak ostrzelał przypadkowo potrąconego gestapowca. Drugi, Paweł, padł 13 września na Czerniakowie.
On sam mieszkał wówczas przy ul.Kaliskiej 13. W dniu 4 sierpnia 1944 Ochotę zaczęły okrążać słynące z bezprzykładnych okrucieństw oddziały RONA (Russkoj Oswoboditielnoj Narodnoj Armii - kolaboracyjna formacja zbrojna złożona z Rosjan) pod dowództwem gen. Mieczysława Kamińskiego. Następnego dnia reduty Wawelska i Kaliska były już otoczone, trwały nieustające szturmy i ostrzeliwania. 6 sierpnia nasilił się ostrzał artyleryjski, któremu poddane zostały ze szczególną siłą budynki przy Kaliskiej. Kaden kończył prace nad rękopisem sztuki teatralnej, gdy odłamek pocisku ranił go w brzuch. Także i tym razem wyzywał śmierć opóźniając zejście do piwnic. Zachowywał się jak Piłsudczycy, których tak barwnie opisywał od 1915 roku.
Śmierć z ręki tych, których szedł wyzwalać
Rana Kadena była poważna, a ponieważ pobliskie punkty medyczne nie miały już środków opatrunkowych, przeto równała się wyrokowi śmierci. 8 sierpnia, dokładnie w 30. rocznicę zajęcia pierwszych miejscowości w Kieleckim, Kaden dokonał żywota. Może paradoksem historii nazwać można fakt, że zginął z ręki tych, których w 1920 szedł wyzwalać. W "Wiośnie 1920" pisał przecież o Wyprawie Kijowskiej: "Nikt nie mógł piękniej pomyśleć, jak tylko, aby młodzi, ledwie kajdan zbywszy, ledwie oddechu w świeżą pierś zaczerpnąwszy szli sąsiadom zdejmować pęta". O spotkaniu Piłsudskiego z Petlurą natomiast: "Jakby nagle na najcieńszej granicy, gdzie się los między szczęściem a zbrodnią przechyla - zakwita wreszcie miłość".
Ale wyprawa z 1920 roku nie dokończyła dzieła, pozostały przykre wnioski. 12 marca 1944 napisał do brata: "Wojna na Wschodzie staje się coraz lepszą ilustracją wielkości Piłsudskiego", a w dwa miesiące potem: "Europa z Anglikami nie usłuchały w 1920 Piłsudskiego, to teraz ma do zabawy takiego jak Stalin".
Ostatnim życzeniem Kadena było złożenie zwłok obok syna. Stało się to możliwe dopiero w kwietniu 1945 roku. Dokonała tego przyjaciółka i świadek ostatnich dni, Jeanne Morawska, oraz pasierb pisarza Kazimierz Lewiński. Miejscem ostatecznego spoczynku stał się cmentarz protestancki, gwarantujący dyskrecję oraz nie wymagający w tym przypadku opłat za pochówek. Autor wydanych w 1916 r. "Mogił" spoczął, tak jak jego bohaterowie, w najbardziej anonimowych i pozbawionych patosu okolicznościach.
Kaden nie był jedyną ofiarą Powstania spinającą wymarsz Kompanii Kadrowej z Powstaniem. Jest wcale obszerna grupa tych, którzy wyszli ze strzelcami z Oleandrów i nie odmówili Ojczyźnie krwi w 1944. Jeszcze boleśniejsze doświadczenie stało się udziałem uczestników i świadków legionowych zmagań, którzy w Powstaniu stracili najbliższych. Do takich należał chociażby wieszczący nowy podział świata Ignacy Matuszewski, w wojnie 1920 roku szef II Oddziału, potem poseł na Węgrzech i minister skarbu.
W Powstaniu stracił córkę, sam obserwował tragiczny los Powstania z Nowego Jorku. O tym jak trafnie przewidział skutki zrywu dla Polski, Europy i dla świata świadczą jego artykuły, na bieżąco pisane dla polskich i angielskich tytułów prasowych przed, w trakcie i po Powstaniu. Wciąż jest to pouczająca lektura. To Matuszewski przewidział, iż Anglia zostanie zdetronizowana jako supermocarstwo na rzecz Ameryki i Rosji, że "powolność mórz, zostanie zastąpiona szybkością przestworzy...", a Polska sprzedana będzie na rzecz Rosji w zamian za ułudę trwałego pokoju.
Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.