Jacek Żakowski: Kwiatkowski i Bury - ofiary słuszne i niesprawiedliwe
- Nie mam zamiaru bronić posła Jana Burego ani prezesa Krzysztofa Kwiatkowskiego. Jak ktoś słusznie zauważył, są dużymi chłopcami i nawet jeśli wyrośli w kulturze powszechnego konkursowego oszustwa, muszą ponieść konsekwencje błędów, które popełnili. Ale słuszna kara to jedno, a sprawiedliwa ocena to drugie – pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski. Publicysta wyjaśnia, w czym poseł Jan Bury przypomina mu „Fryzjera”, bohatera słynnej afery korupcyjnej w piłce nożnej. Dziennikarz wierzy, że Polska może stać się cywilizowanym krajem, ale jeszcze długa droga przed nami, i odpowiada co musi się zmienić w postępowaniu urzędników, polityków i obywateli, by było to możliwe.
- Nie mam zamiaru bronić posła Jana Burego ani prezesa Krzysztofa Kwiatkowskiego. Jak ktoś słusznie zauważył, są dużymi chłopcami i nawet jeśli wyrośli w kulturze powszechnego konkursowego oszustwa, muszą ponieść konsekwencje błędów, które popełnili. Ale słuszna kara to jedno, a sprawiedliwa ocena to drugie – pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski. Publicysta wyjaśnia, w czym poseł Jan Bury przypomina mu „Fryzjera”, bohatera słynnej afery korupcyjnej w piłce nożnej. W dalszej części felietonu Żakowski pisze o tym, że wierzy, iż Polska może stać się cywilizowanym krajem, ale jeszcze długa droga przed nami, i odpowiada co musi się zmienić w postępowaniu urzędników, polityków i obywateli, by było to możliwe.
Czy poseł Jan Bury kogoś wam przypomina? A pamiętacie "Fryzjera"? Tego skromnego pana, który miał klucz nie tylko do wyników pojedynczych meczów, ale też do układu całej ligowej tabeli i mistrzowskich tytułów? Pamiętacie oburzenie, zaskoczenie i pretensje piłkarskich działaczy oraz sporej części kibiców, gdy okazało się, że służby, a potem prokuratury i sądy, zaczęły na serio zajmować się praktykowanym od dekad "drukowaniem" ligowych wyników? "Zawsze tak się robiło i jakoś to było. Komu to przeszkadzało? Po co było to zmieniać?" – słyszało się tu i ówdzie. Pamiętacie różnych poważnych ludzi, którzy publicznie zastanawiali się, czemu i komu ma służyć ciąganie po sądach, a nawet aresztach (z czasem także po więzieniach) „zasłużonych działaczy”, „wychowawców pokoleń piłkarskiej młodzieży”, „odkrywców piłkarskich gwiazd”, „współautorów największych sukcesów polskiej piłki”?
Czy maltretowanie "Fryzjera" i jego kolegów było słuszne i sprawiedliwe? Słuszne na pewno. Bo "drukowanie" nie tylko demoralizowało wszystkich, którzy je widzieli, ale też dewastowało piłkę. Już dzisiaj można bronić tezy, że osłabienie "kultury drukowania" zmniejszyło nasz wstyd z powodu występów reprezentacji. Bo piłkarze w Polsce zaczęli przeważnie grać bardziej naprawdę, więc z mniejszym trudem stają do rywalizacji międzynarodowej, która z zasady jest całkiem "naprawdę".
Nigdy jednak słuszne maltretowanie "Fryzjera" nie wydawało mi się do końca sprawiedliwe. Dlaczego? Bo wyrósł w kulturze "drukowania". Świat "drukowanej" piłki wydawał mu się pewnie światem naturalnym. Aż tu nagle przyszli po niego faceci w kominiarkach. A następnie weszli do klubów oraz mieszkań działaczy, trenerów, piłkarzy. I to bez uprzedzenia! Nikt przecież nie ostrzegał, że to, co jest uświęconą środowiskową tradycją, może kogoś zaprowadzić za kraty.
Teraz jest podobnie, jeśli nie gorzej. Bo aferę "Fryzjera" przynajmniej poprzedziła dość głośna zmiana w prawie, która "drukowanie" piłkarskich wyników wpisała do Kodeksu Karnego. A tym razem nawet takiego ostrzeżenia nie było. Po prostu ktoś postanowił, że z dnia na dzień powszechne i odwieczne w Polsce ustawianie konkursów na różne stanowiska zacznie być traktowane jak poważne przestępstwo, którym jest od dawna.
Od zawsze istniała niewypowiedziana umowa, że konkurs jest po to, by wygrywali "swoi". Wszyscy o tym wiedzieli, a media to często obficie relacjonowały. Na oczach i przy akceptacji kilkudziesięciu milionów obywateli w ten sposób obsadzane były posady w spółkach państwowych i samorządowych, w mediach publicznych, na uczelniach, w instytucjach kultury, służbie zdrowia, oświacie itp. itd. Do czasu pojawienia się (może tych samych) facetów w kominiarkach.
Nie mam najmniejszego zamiaru bronić posła Jana Burego ani prezesa Krzysztofa Kwiatkowskiego. Jak ktoś słusznie zauważył, są dużymi chłopcami i nawet jeśli wyrośli w kulturze powszechnego konkursowego oszustwa (a więc zapewne uważali je za bezkarne i naturalne), muszą ponieść konsekwencje błędów, które popełnili. Taka jest logika każdego procesu cywilizowania międzyludzkich relacji. Ale słuszna kara to jedno, a sprawiedliwa ocena to drugie.
Nawet jeżeli jakiś sąd skaże kiedyś Burego i Kwiatkowskiego (co Polsce by dobrze zrobiło), nie znaczy to, że mamy ich odsądzić od czci i wiary. Bo to, co - jak wynika z nagrań - robili, niestety, nie odstaje od normy. Polskiej normy. Jeśli ktoś zna jakiś konkurs na poważną publiczną posadę, którego wynik rozstrzygał się wyłącznie w gronie niepodlegającej wpływom komisji konkursowej, jeśli ktoś zna jakiś konkurs na atrakcyjną publiczną posadę, w którym liczyły się tylko kompetencje, proszę o informacje. To z całą pewnością się zdarza, ale są to wyjątki przeczący regule. Warto takie ewenementy pokazać, choćby w komentarzach pod tekstem, by sprawa Burego i Kwiatkowskiego stała się początkiem procesu cywilizowania kolejnego fragmentu naszej rzeczywistości, a nie tylko kolejną odsłoną tradycyjnej walki politycznej przy pomocy służb i wymiaru sprawiedliwości.
W jednej z nagranych rozmów prezes Kwiatkowski miał podobno powiedzieć, że dzięki protekcji Burego wygrał najgorszy kandydat. Znaczy to nie tylko, że inni kandydaci zostali pokrzywdzeni i oszukani, ale też że NIK gorzej działa i słabiej nam wszystkim służy, bo pracuje w nim gorszy urzędnik. Czyli wszyscy zostaliśmy okradzeni z jakiejś części pieniędzy, które na tę posadę wydajemy. Masowość takich sytuacji w tysiącach instytucji, od szkół i domów kultury po wielkie spółki, sprawia, że jesteśmy dużo biedniejsi niż mogli byśmy być, a Polska jako państwo jest słabsza i gorzej się rozwija. Oszustwa konkursowe każdego roku powodują wielomiliardowe straty, których koszty ponosimy wszyscy. Każdy z nas na tym traci. Nie tylko kandydaci, którzy nieuczciwie przegrali i instytucje, do których nie trafili.
Może się państwo zdziwicie, ale szczerze wierzę, że Polska może się stać cywilizowanym krajem. Takim jak Szwecja, Niemcy czy Szwajcaria. Wierzę, że służyłoby nam wszystkim, gdyby urzędnicy przestrzegali prawa, politycy kierowali się interesem publicznym, gdyby reguły były jasne i respektowane. Na tym, a nie na harowaniu do śmierci i od świtu do nocy, opiera się dobrobyt najbardziej zaawansowanych społeczeństw. Ale, niestety, długa droga przed nami, jeśli naprawdę chcemy taki stan osiągnąć. Czekają nas na niej jeszcze liczne ofiary, ale innej możliwości nie ma. Doświadczenie z cywilizowaniem polskiego futbolu dowodzi, że warto.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski