Grzegorz Wysocki: Przeklęci wyklęci, czyli Zychowicza flirty z „Wyborczą”
Ujawniamy! Nie wszyscy żołnierze wyklęci byli aniołami, mitycznymi herosami i postaciami z innego, nieziemskiego wręcz, porządku. Okazuje się, że przynajmniej część z nich to ludzie z krwi i kości. Przeklinali, pili wódkę, nie zawsze zachowywali się jak wzorcowi harcerze. Ba, niektórzy nawet krzywdzili bliźniego swego. Byli i tacy, którzy potrafili zmasakrować ludność cywilną, wymordować mieszkańców danej wioski, nie wyłączając starszych, kobiet i dzieci.
Prawda, że to zaskakujące zdania? Mniej zorientowany konsument mediów, zwłaszcza publicznych, może jednak doznać szoku na wieść, że nie każdy wyklęty zasługuje na pomnik. Stąd ironiczne „ujawniamy” na wstępie. W dzisiejszych realiach rozpędzonej medialno-politycznej wojny polsko-polskiej, której jedną z odsłon jest oczywiście także spór o żołnierzy wyklętych, bardzo wiele, jeśli nie wszystko, zależy jednak od perspektywy, zajmowanego miejsca (w Sejmie, w Senacie, na mapie medialnej etc.) i poglądów tego, który mówi. I z tego właśnie powodu trzeba uznać „Nie pudrujmy żołnierzy wyklętych”, w gruncie rzeczy dość oczywisty tekst Piotra Zychowicza opublikowany na łamach najnowszego „Do Rzeczy”, za artykuł wstrząsający, kontrowersyjny i prawie rewolucyjny.
Zychowicz stanął w obronie Pawła Kukiza, który w głośnym wpisie na Facebooku zaapelował o to, byśmy rzetelnie przyjrzeli się naszym wyklętym („pośród masy prawych Żołnierzy mieliśmy jednostki w postaci bandytów”). Publicysta przypomina burzę, jaką wywołało wystąpienie Kukiza i w dalszej części artykułu podbija stawkę. Nie przejmując się zbytnio tym, że Kukiza oskarżono o „zdradę”, „plucie na bohaterów” i „hipokryzję”, Zychowicz pisze wprost, że brzydzi się „wszelkimi nagonkami, w których krzyki i emocje zastępują argumenty” i domaga się merytorycznej dyskusji na temat żołnierzy wyklętych.
Historyk oczywiście zaznacza, że sam jest wyznawcą kultu wyklętych (przekonuje, że ideały ich antykomunistycznej krucjaty są mu bliskie i przypomina o licznych – tak pisanych przez niego, jak i zamawianych u innych autorów – tekstach, w których propagował wiedzę o ich „heroicznej walce i męczeństwie”), bo bez tego rodzaju „zabezpieczenia” artykuł zapewne na łamach „Do Rzeczy” nie miałby szans się ukazać, a na pewno nie zostałby autorowi nigdy zapomniany. Z odpowiednimi adnotacjami Zychowicz ma szansę wyjść z wywołanej właśnie publicystycznej zawieruchy poobijany, ale żywy. Choć pewności nie ma.
Na czym polega „rewolucyjność” tekstu Zychowicza? Autor „Obłędu ‘44” piętnuje wyidealizowaną, brązowniczą narrację i zjawisko „cenzury patriotycznej”, przeciwstawia się fałszowaniu historii „w imię racji stanu” i „obrony pięknej legendy” oraz – co gorsza – przedstawia skrótowo kilku, by tak rzec, przeklętych wyklętych, tj. tych, którzy dopuścili się „brudnych czynów” lub przynajmniej wzbudzają największe obiekcje („Wacław”, „Bury”, „Szary”, „Wołyniak”, „Ogień” i „Łupaszka”). Wylicza ofiary rzezi, masakr i pacyfikacji, nie przebiera w słowach (choć w podsumowaniu owe rzezie i masakry nazywa wydarzeniami „godnymi ubolewania”, co wydaje się określeniem dość eufemistycznym) i nie pomija faktów w rodzaju – cytuję fragment dotyczący „Burego” – „Jednocześnie jednak wszedł w konflikt z lokalną ludnością białoruską. Efektem było puszczenie z dymem kilku wiosek”. Zgroza.
Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka" po aresztowaniu w 1948 roku
Krótko mówiąc: gdyby Zychowicz dorzucił jeszcze ze dwa razy jakiś akapit o „bandytach” i „mordercach z lasu” (takich słów oczywiście nie używa – choćby dlatego, że kojarzą się one zbytnio z komunistyczną propagandą nt. wyklętych) i usunął fragment o tym, że darzy wyklętych kultem, mógłby swój tekst wysłać jako propozycję do druku dla „Gazety Wyborczej” czy „Newsweeka”. I właśnie w tym sensie mamy do czynienia z tekstem rewolucyjnym, „szokującym” i, przede wszystkim, bardzo ważnym.
Od dłuższego bowiem czasu obie strony rytualnego sporu, choć pozornie żywią się retoryką i argumentacją przeciwników, tak naprawdę nie słyszą się wzajemnie, ignorują fakty, nadinterpretowują i przeinaczają. Zdaje się, że jedynymi wyłomami w tak skonstruowanej rzeczywistości medialno-politycznej mogą być te głosy, które, przynajmniej od czasu do czasu, drażnią, wyprowadzają z równowagi i wpędzają w egzystencjalny popłoch „samych swoich”. Przykładem chociażby Grzegorz Sroczyński z „Gazety Wyborczej", Rafał Woś z „Polityki”, Remigiusz Okraska z „Nowego Obywatela” albo publicyści krytykujący PiS z prawej strony barykady jak Łukasz Warzecha, Kataryna czy Robert Mazurek.
„Nie pudrujmy żołnierzy wyklętych” Zychowicza to kolejny z takich ważnych, wciąż rzadkich i niewygodnych, głosów, dlatego naprawdę nie warto go zlekceważyć. Bo, niestety, i w tym wypadku istnieje pokusa ignorancji – dla tzw. lewej strony tego rodzaju tekst zawsze będzie zbyt delikatny i wyrozumiały względem rzeczywiście rozplenionego ponad miarę kultu wyklętych, a przez tzw. prawą traktowany może być jako wypadek przy pracy i chwilowe zaćmienie prawego umysłu.
W kapitalnej, rzeczowej i pogłębionej, dyskusji opublikowanej jakiś czas temu na łamach „Więzi” (nr 3/2016) prof. Andrzej Friszke mówił o tym, że moda na żołnierzy wyklętych całkowicie zniekształca obraz historii, a fenomen popularności tych bohaterów uczony utożsamił z tęsknotą za jednoznacznością i bezkompromisowością. Tyle że tak rozumianą jednoznaczność i bezkompromisowość znany historyk uznał za nieszczęście: „Tak się nie robi poważnej polityki, tak się nie buduje świadomości narodowej. Tak się nie buduje odpowiedzialności za własny kraj. Życie z natury rzeczy wymaga kompromisów i zawierania ich na różnych polach. Inaczej po prostu wszyscy się pozabijamy”.
Z kolei biorący udział w tej samej dyskusji historyk Rafał Wnuk podkreślał, że największym problemem jest tworzony wokół wyklętych mit, który nie ma wiele wspólnego z ówczesnymi postawami tamtych ludzi. Wnuk słusznie przypomina, że bezkompromisowość i jednoznaczność towarzyszyły Polakom podczas całej II wojny światowej, a jednak np. żołnierze Armii Krajowej nie są dzisiaj symbolami tych postaw, przynajmniej w powszechnym odbiorze. Historyk trafnie zauważa też, że w dzisiejszej polskiej przestrzeni społecznej antykomunizm jest zdecydowanie ważniejszy niż antynazizm: "Można swojego wroga politycznego nazwać "postkomunistą" i skierować przeciwko niemu energię społeczną, machając flagą z "żołnierzem wyklętym". To jest niesłychanie atrakcyjny instrument w bieżącym konflikcie politycznym. "Wyklęci" przez dzisiejszy obóz rządzący zostali zwyczajnie zinstrumentalizowani".
Żołnierze V Wileńskiej Brygady AK. Stoją od lewej: ppor. Henryk Wieliczko "Lufa", por. Marian Pluciński "Mścisław", mjr Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", NN, por. Zdzisław Badocha „Żelazny”
A skoro o instrumentalnym podejściu do historii mowa, warto na koniec przywołać słowa jeszcze jednego intelektualisty, który ma nam do powiedzenia dużo więcej i dużo mądrzej niż całe zastępy naszych rozemocjonowanych polityków i publicystów. Myślę tutaj o Tonym Judtcie, który w "Rozważaniach o XX wieku" (wywiad rzeka przeprowadzony przez Timothy'ego Snydera) przypomniał, że nie sposób przecenić wiedzy historycznej, skoro już jesteśmy skazani na wykorzystywanie przeszłości do uzasadniania dzisiejszej polityki. I jeszcze:
"Lepiej poinformowanych obywateli trudniej będzie oszukać, manipulując przeszłością, żeby uprawomocnić dzisiejsze błędy. Społeczeństwo otwarte musi znać swoją przeszłość. Wszystkie społeczeństwa zamknięte w dwudziestym wieku, lewicowe i prawicowe, manipulowały historią. To najstarsza forma sprawowania kontroli nad wiedzą - jeśli masz włądzę nad interpretacjami tego, co się kiedyś wydarzyło (lub po prostu możesz o tym skutecznie kłamać), teraźniejszość i przyszłość będą do twojej dyspozycji. A zatem demokratyczny rozsądek nakazuje upewnić się, że obuwatele należycie znają historię".
Cześć i chwała bohaterom? Jak najbardziej. Tyle że – z czym zgodzą się zapewne cytowani tutaj i Paweł Kukiz, i Piotr Zychowicz, i Andrzej Friszke – trochę się nam ci narodowi bohaterowie w ostatnich paru latach nieprzyzwoicie rozmnożyli. Jeżeli prawdą jest, że nasze powojenne podziemie niepodległościowe liczyło nawet 200 tys. osób, to na pewno nie może być prawdą, że w liczbie tej znajdziemy 200 tys. bohaterów.
Grzegorz Wysocki, szef WP Opinie