Dariusz Bruncz: Głódźgate nie będzie
To może być burza w szklance wody lub początek większej sprawy. Lustracja coraz mniej przyciąga uwagę opinii publicznej, ale wyjątek stanowią ważni funkcjonariusze życia kościelnego, szczególnie tak wyraziści jak arcybiskup metropolita gdański Sławoj Leszek Głódź.
Arcybiskup to jedna z kluczowych postaci polskiego episkopatu rzymskokatolickiego. Onet i "Rzeczpospolita" opublikowały tekst, na podstawie którego można wysnuć założenie, że abp Głódź był uważany za informatora wywiadu. W tekście pojawia się wiele ciekawych wątków, przywoływane są dokumenty i liczne poszlaki.
Dla jednych będą to przekonujące dowody na współpracę i potwierdzenie na spiskową teorię dziejów uwikłania Kościoła w ciemne sprawy tego świata – od Świętej Inkwizycji, aż po kontakty ze służbami.
Drudzy będą traktować publikację jako atak na kościół i samego metropolitę. Bo twardych dowodów w tej sprawie na świadomą współpracę i jakąś grę (póki co?) nie ma. Jest za to zdecydowane oświadczenie zainteresowanego, że nigdy nie współpracował z tajnymi służbami PRL i po raz kolejny padł ofiarą komunizmu.
Abp Głódź - przyjaciel każdej władzy
Zainteresowanie mediów i opinii publicznej osobą metropolity gdańskiego jest zrozumiałe i to nie tylko dlatego, że stoi na czele ważnej metropolii i diecezji. Hierarcha kojarzony jest również z zażyłych kontaktów towarzyskich z przedstawicielami różnych ekip rządzących, znajdujących się po różnych stronach politycznego frontu. Dawni liderzy lewicy – od śp. Józefa Oleksego, poprzez Leszka Millera i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego - złego słowa nie powiedzieli o abp Głódziu i wzajemnie. Kiedy nastała "dobra zmiana", abp Głódź nie ukrywał swojej przychylności dla obozu władzy, z którą zawsze jakoś było mu po drodze.
10 lat temu na łamach "Rzeczpospolitej" publicysta Tomasz P. Terlikowski pisał o abp. Głódziu:
_„Gdy rządziła lewica, ówczesny ordynariusz polowy znany był jako człowiek, który ma z nią świetne układy. Później zasłynął równie dobrymi relacjami z Andrzejem Lepperem, który obdarował praskiego hierarchę wielkim portretem arcybiskupa na koniu spoglądającego na Warszawę. Układziki te zawsze były zresztą skrzętnie wykorzystywane do budowania pozycji arcybiskupa. Jeśli coś trzeba było z władzami załatwić, wiadomo było, że arcybiskup Głódź będzie najlepszym posłańcem, który najwięcej może od zaprzyjaźnionych polityków uzyskać. (…) Działalność abp. Głódzia staje się zaś tym groźniejsza, że stopniowo to on okazuje się jednym z głównych oblicz polskiego katolicyzmu.” _
I w sumie niewiele się zmieniło. Podobnie nie słabnie zainteresowanie arcybiskupem, który niebawem przejdzie na emeryturę. Raz są to pochlebne wypowiedzi arcybiskupa o Radio Maryja (dziś akurat kolejna prorządowa tuba), a raz cierpkie słowa krytyki - jak choćby ostatnio, gdy Newsweek opisał prywatną posiadłość arcybiskupa w Bobrówce.
Pamiętajmy o domniemaniu niewinności, choćby było o to trudno
To jednak nie powinno być przyczynkiem do ferowania wyroków w tej sprawie, bo tym bardziej w erze podejrzeń, fejk newsów i szczucia – tak charakterystycznego od co najmniej kilku lat – należy jak nigdy przedtem dbać o zasadę domniemanej niewinności.
Jeśli rację ma abp Głódź, to tekst opublikowany przez Rzeczpospolitą i Onet.pl to po prostu sensacyjka, z której właściwie nic nie wynika. Nie mamy wielu dokumentów, nie wiemy, jakie instrukcje mieli pracownicy Watykanu pochodzący z Bloku Wschodniego ws. kontaktów z służbami PRL.
Dopóki nie pojawią się twarde dowody, sprawę należy włożyć między bajki, a w najlepszym wypadku potraktować jako historyczne science-fiction i za dobrą monetę można, a nawet należy wziąć oświadczenie abp. Głódzia.