Brukselska batalia na chłodno. Bilans zysków i strat
Przez ostatnie dni żyliśmy wydarzeniami z Brukseli, bombardowani ze wszystkich stron kolejnymi informacjami i partyjnymi spinami. Trudno więc było uchwycić istotę tego sporu. A także jego bilans. Bo jak zawsze w polityce, ktoś zyskał, a ktoś stracił. Kto, co i ile?
Jak zwykle w polityce, obie strony sporu przekonują, że wygrały, a ich przeciwnicy przegrali. Po ostatnim spotkaniu unijnych przywódców, na którym przedłużono mandat Donalda Tuska, jest tak samo. Opozycja cieszy się i gratuluje Tuskowi, a rządzący przekonują, że to Beata Szydło wróciła zwycięsko. By to podkreślić, zorganizowano nawet fetę na cześć Beaty Szydło.
Zyski
A jaki tak naprawdę jest bilans? Zacznijmy od zysków. Niewątpliwie wygranym jest Donald Tusk, nie tylko z powodu potężnych apanaży. Tusk zyskał także politycznie, bo po raz kolejny wygrał z Jarosławem Kaczyńskim, choć tym razem było to starcie korespondencyjne, a nie walka bezpośrednia, jak w poprzednich kampaniach wyborczych.
W jakimś stopniu zyskała też opozycja, która może teraz epatować opinię publiczną zestawieniem 27 do 1. Te dwie liczby pewnie długo będą wracały do Beaty Szydło i Jarosława Kaczyńskiego w postaci nocnych koszmarów. Niewątpliwie wynik głosowania będzie często wracał w publicznych dyskusjach opozycji z rządzącymi, bądź to jako symbol bezradności PiS, bądź jako zwykła próba wyprowadzenia z równowagi dyskutantów.
Opozycja
PO już zapowiedziała, że pójdzie za ciosem i zgłosi wniosek o wotum nieufności dla Beaty Szydło i jej rządu. Wniosek z góry skazany na porażkę, ale będzie kolejna debata w Sejmie i kolejna okazja do przypomnienia opinii publicznej obietnic PiS i ich realizacji (czy ich braku).
Wielu komentatorów wskazuje, że personalnie zyskali też Grzegorz Schetyna, bardzo zaangażowany w zabieganie o reelekcję Tuska, jak i Ryszard Petru, publicznie i głośno wyrażający poparcie. Nie ma wątpliwości, że Tusk każdego z nich przewyższa politycznymi talentami i jego przedwczesny powrót do polskiej polityki mógłby oznaczać przetasowania w opozycji. Szczególnie głośno odetchnął szef PO, który ma w partii sporą opozycję, którą łatwo może zidentyfikować nawet ktoś, kto niespecjalnie uważnie obserwuje politykę.
PiS
Co zyskało Prawo i Sprawiedliwość? Część komentatorów podnosi, że Jarosław Kaczyński zyskał kolejny argument na rzecz antyunijnego kursu. Polacy są wciąż jednym z najbardziej euroentuzjastycznych narodów, więc otwarta wojna z Brukselą mocno zaszkodziłaby PiS. Nawet wśród własnego elektoratu. Dlatego Jarosław Kaczyński będzie próbował kolejnymi akcjami zaczepnymi osłabiać euroentuzjazm Polaków. Pokazanie, że europejskie elity mimo sprzeciwu rządu bronią znienawidzonego Tuska idealnie się do tego nadaje.
Na horyzoncie wciąż mamy kontrolę stanu praworządności, którą prowadzi Komisja Europejska. Każda krytyka ze strony organów będzie kwitowana argumentem, że Unia jest zdominowana przez Niemców, którzy są w stanie nawet złamać opór Węgier. Dlatego gdyby doszło do "zdrady" Węgier w innych kwestiach, jak chociażby zablokowanie kar za łamanie zasad praworządności, PiS mogłoby skwitować to krótkim "no tak, zdradzili już wcześniej".
Wina Tuska?
Wskazuje się też, że Jarosław Kaczyński musiał protestować przeciw reelekcji Tuska, ale tak naprawdę chciał by pozostał on w Brukseli. Po pierwsze dlatego, że ma kolejne 2,5 roku spokoju od swojego wielkiego wroga. Jednak zwolennicy tej teorii zapominają, że Tusk, który nie musi już ubiegać się o reelekcję będzie mógł jeszcze bardziej zdecydowanie komentować sprawy z krajowego podwórka.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Wśród zwolenników PiS istnieje też nadzieja, że uda się Tuska obciążyć nadchodzącymi problemami Unii. Próbę tego już mieliśmy w spocie, który partia Jarosława Kaczyńskiego wypuściła w połowie tygodnia. Przypomina się m.in. kolejne zamachy terrorystyczne, problemy gospodarcze czy wreszcie Brexit. Ale chyba nawet zwolennicy PiS nie uwierzą, że Tusk mógł jednoosobowo zmienić decyzję 17 410 742 Brytyjczyków, którzy zagłosowali za wyjściem.
Niewątpliwie zyskiem PiS jest też podebranie Platformie doświadczonego i merytorycznego Jacka Saryusza-Wolskiego. Choć w porównaniu ze stratami, to zysk - z całym szacunkiem dla posła - niewielki.
Straty
A koszta (czy straty) są duże. Przede wszystkim to utrwalenie stereotypu o kłótliwości Polaków. Jarosław Kaczyński i PiS już obejmując władzę miał spory bagaż, zebrany podczas swoich poprzednich rządów i prezydentury Lecha Kaczyńskiego, który długo blokował ratyfikację Traktatu Lizbońskiego. Rozpoczęta w ostatniej chwili walka o Saryusza-Wolskiego tylko to wrażenie pogłębi, bo unijni politycy i urzędnicy nade wszystko cenią sobie spokój. Dlatego wszelkie decyzje uciera się tam tygodniami i miesiącami, a nie w cztery dni.
Ten nieudany blitzkrieg nie poprawił też naszych relacji z najbliższymi, jak się nam wydawało, partnerami. Nie tylko rozzłościliśmy Czechy i Słowację, ale też padł mit o o braterstwie z Węgrami. Sytuację pogarsza jeszcze narracja PiS, że wszyscy chodzą na pasku Niemiec. Nikt nie lubi, kiedy mówi się o nim, że działa pod czyjeś dyktando, a tak dumny lider jak Viktor Orban, tym bardziej. Dlatego dalsze ataki pod adresem jego i innych partnerów mogą tylko pogorszyć sytuację Polski.
Sami jak palec
A możliwość budowania sojuszy będzie nam bardzo potrzebna. Unię czeka potężna debata nad kształtem integracji. Swój plan przedstawił szef Komisji Europejskiej, pod koniec marca będą o nim dyskutować w Rzymie unijni liderzy. Z rosnącym niebezpieczeństwem rozbicia Europy na dwie (albo i więcej) prędkości, Polsce przydałby się silny sojusz na rzecz zablokowania tych pomysłów.
Tymczasem wynik 27 do 1 pokazuje, że "król jest nagi", że nie udało nam się nie tylko zmontować większości blokującej (czyli 45 proc. państw lub 35 proc. ludności), ale nawet przekonać jednego państwa do naszego stanowiska. Trudno oczekiwać, by taki minister spraw zagranicznych czy szef rządu był traktowany poważnie w dyskusji nad przyszłością całej Unii.