- To była późna miłość, a takie są podobno najtrwalsze. I nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, bo te zazwyczaj nie trwają długo. Jestem z pokolenia, które poznało Davida Bowiego w końcówce PRL - gdzieś w tle w jakimś radiu mogłem usłyszeć „Let’s Dance”, czasami mignął mi przed oczami fragment klipu „China Girl” w czarno-białej telewizji. I chyba najczęściej widziałem go wtedy, jak śpiewał w duecie z Tiną Turner. Grzecznie, szarmancko. Oboje uśmiechnięci. Nie można go było wtedy pokochać, bo najwspanialszy Bowie był albo wcześniej, albo później - pisze Krzysztof Jurowski w osobistym wspomnieniu zmarłego w niedzielę Davida Bowiego.