Trwa ładowanie...

Nadeszła era Trumpa. To będzie prezydentura głupoty

Znane powiedzenie mówi, że lepiej jest milczeć i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych nigdy się do niego nie stosował. Dlatego też być może to nie jego związki z Rosją, ani autorytarne tendencje, ani radykalne poglądy stanowią największe zagrożenie związane z nadchodzącymi rządami. Największym z nich jest zwykła ludzka głupota nowego „przywódcy wolnego świata”.

Nadeszła era Trumpa. To będzie prezydentura głupotyŹródło: Youtube.com
d19tk1m
d19tk1m

Głupota w pewnym sensie może być w polityce przydatna. Uznawany za jednego z najlepszych prezydentów w historii USA generał Dwight Eisenhower, znany był z tego że publicznie kultywował wizerunek znacznie mniej inteligentnego człowieka niż był w rzeczywistości, uznając to za politycznie użyteczne - szczególnie po to, by wydawać się bliższym przeciętnym wyborcom. W przypadku Donalda Trumpa o udawaniu jednak nie może być mowy.

Owszem, dopóki jeszcze trwała kampania wyborcza, można było mieć choćby wątłą nadzieję, że objawiana przez kandydata Trumpa ignorancja i skandaliczne, niedające się łatwo wytłumaczyć wypowiedzi były medialną kreacją. Okres powyborczy pokazał jednak, że tak nie było. Nic tak skutecznie nie rozwiało wszelkich złudzeń na ten temat jak reakcja nowego prezydenta na opublikowany przez portal Buzzfeed raport brytyjskiego eks-szpiega oskarżający Trumpa o bycie pod wpływem rosyjskich służb. Jego odpowiedź była zdumiewająca: aby odeprzeć zarzuty o współpracę z Kremlem powołał się na zdanie… samego Kremla. „Rosja właśnie powiedziała, że niezweryfikowany raport opłacony przez politycznych oponentów jest ‘KOMPLETNĄ I TOTALNĄ FABRYKACJĄ, ABSOLUTNYM NONSENSEM’. Bardzo niesprawiedliwe!” – napisał na Twitterze. Pomijając infantylny styl wypowiedzi, typowy bardziej dla internetowego trolla niż prezydenta największego mocarstwa na świecie, czy może istnieć jakiekolwiek wytłumaczenie – poza głupotą - obrania takiej linii obrony?

Jeśli kogoś to jeszcze nie przekonuje, powinien zajrzeć do ostatniego wywiadu Trumpa udzielonego dziennikom „The Times” i „Bild”. Owszem, napisany przez Michaela Gove’a (polityka będącego jedną z twarzy kampanii na rzecz Brexitu) artykuł podsumowujący rozmowę - utrzymany w tonie niemego podziwu dla „siły natury” jaką jest Trump – pozwala odnieść wrażenie, że miliarder ma konkretne, choć kontrowersyjne poglądy na sytuację międzynarodową. Gdy jednak przeczyta się kompletny zapis wywiadu, staje się boleśnie jasne, że ten człowiek, będąc na kilka dni przed objęciem najważniejszego urzędu na świecie, po prostu nie wie o czym mówi. Miejscami ustalenie znaczenia jego wypowiedzi jest wręcz niemożliwe. Jak wtedy, kiedy mówi o Afganistanie: „Spojrzałem na coś, eee, czego nie mogę ci powiedzieć, bo jest tajne - ale spojrzałem na Afganistan i kiedy spojrzysz na Taliban – i patrzysz, to każdego, każdego roku jest więcej, więcej, więcej… wiesz, oni mają różne kolory – i wtedy sobie mówisz, wiesz – co się tam dzieje?”.

Mimo to, opierając się na strzępkach zasłyszanych gdzieś opiniach, faktoidach i zwykłej kontrfaktycznej improwizacji Trump nie ma problemu z wydawaniem zdecydowanych sądów mogących same w sobie wpłynąć na sprawy świata– tak jak jego o komentarz „przestarzałości” NATO, natychmiast podchwycony i poparty przez rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa.

d19tk1m

Brak wiedzy sam w sobie nie musi być dyskwalifikujący; braki te zawsze można nadrobić. Jednak w ciągu długich miesięcy kampanii wyborczej i okresu przejściowego Trump nie dał ani jednego powodu by sądzić, że ma taki zamiar. Nie pozwala mu na to zresztą jego karykaturalnie narcystyczna osobowość: przeświadczenie o własnej wielkości (Trump z pełną powagą twierdził, że o Państwie Islamskim wie więcej niż wszyscy generałowie) z jednoczesną nieustanną potrzebą bycia chwalonym. Trump nie jest bowiem męskim i twardym przywódcą, jakim chcą go widzieć jego zwolennicy. Jego ciągłe i groteskowe narzekania na swoich "niesprawiedliwych", "nieuczciwych" i "stronniczych" krytyków - nawet na parodiujących go satyryków (zrobił to już czterokrotnie) zdradzają mocno niepewną siebie osobowość. Połączenie tej słabości z ignorancją czyni go szczególnie podatnym na manipulacje.

Jak Hitler ze Stalinem

Nic nie pokazuje tego lepiej niż jego zdumiewające stosunki z Władimirem Putinem. Odkąd Trump rozpoczął swoją kampanię, nie powiedział o Rosji i jej władcy ani jednego krytycznego słowa, stając nawet po stronie Kremla w kontrowersji dotyczącej ataków hackerskich na serwery Partii Demokratycznej. Prokremlowskie nastawienie Trumpa jest zresztą tak wyraźne, że może ono stanowić najlepszy dowód na to, że nie jest on (świadomym) agentem Moskwy: prawdziwy agent nie podkreślałby swojej sympatii w tak ostentacyjny sposób.

Jednym z głównych powodów, podawanych przez Trumpa za każdym razem, kiedy tłumaczy swoje pochwały pod adresem Putina jest to, że Rosjanin … „mówił o nim miłe rzeczy”. Oczywiście, może istnieć wiele innych powodów; jednak faktem jest to, ze dynamika relacji między jest zadziwiająca. Trump nie kryje podziwu dla Putina; Putin, choć faktycznie mówi o Trumpie „miłe rzeczy”, traktuje go z ledwo skrywaną kpiną. Tak jak we wtorek, kiedy podczas konferencji prasowej przekonywał, że nie wierzy, by tak bogaty biznesmen jak Trump, który organizuje konkursy z udziałem najpiękniejszych kobiet świata, mógł spotykać się z prostytutkami w moskiewskim hotelu.

Częstym argumentem wysuwanym przez zwolenników nowego prezydenta na rzecz współpracy z Rosją jest przywołanie sojuszu aliantów z ZSRR z II wojny światowej, gdzie obie strony potrafiły współpracować w walce ze wspólnym przeciwnikiem (teraz rolę przeciwnika mają odegrać terroryści i/lub Chiny). Być może jednak lepszą pod pewnym względem analogią historyczną jest sojusz Hitlera ze Stalinem. Wówczas również dla wielu było jasne, że relacja nie ma szansy przetrwania. Jednak najwyraźniej nie dla Stalina, bo kiedy Hitler go zdradził, ten był w autentycznym szoku i - jak mówią historycy - przeżył z tego powodu załamanie nerwowe. Teraz też wydaje się jasne, że serdeczne relacje między Waszyngtonem i Moskwą nie mogą długo przetrwać - choćby z tego powodu, że reżim Putina potrzebuje potężnego adwersarza dla podtrzymania wysokiego poziomu poparcia. Jednak tylko jedna strona wydaje się być tego świadoma.

d19tk1m

Jak zareaguje Trump, kiedy relacja z Putinem, w którą zainwestował tak wiele, okaże się być oszustwem? Być może przedsmak tego już widzieliśmy, kiedy dzień po dość rutynowym (jak dla niego) przemówieniu Putina, w którym mówił on o potrzebie wzmocnienia sił nuklearnych Rosji, Trump odpowiedział wezwaniem do „wielkiego wzmocnienia i rozszerzenia” amerykańskiego arsenału atomowego, dodając w rozmowie z dziennikarką MSNBC Miką Brzezinski : „Niech to będzie wyścig zbrojeń. Przewyższymy ich pod każdym względem i przetrzymamy ich wszystkich”.
Na szczęście Stany Zjednoczone nie są dyktaturą i istnieją potężne mechanizmy oraz ośrodki władzy mogące powściągać jego najbardziej niebezpieczne inicjatywy i zapędy. Amerykańska biurokracja znana jest ze swoich zdolności do paraliżowania niechcianych inicjatyw prezydenta; opór mogą stawiać też Kongres i niektórzy ludzie w gabinecie Trumpa, jak nominowany na szefa Pentagonu były generał marines James Mattis.

Kto powstrzyma Trumpa

Ale jak widzieliśmy w Polsce, instytucje mogą ustąpić przed „wolą suwerena” zaskakująco szybko, zaś ludzie tacy jak Mattis będą stanowić w administracji mniejszość – tym bardziej, że z momentem zaprzysiężenia nowego prezydenta wciąż do obsadzenia pozostanie mu ponad 500 stanowisk (w tym wiele w kluczowych pozycjach związanych z bezpieczeństwem) . Znacznie większy dostęp do Trumpa będą mieć bardziej lojalni i bliżsi mu ideowo ludzie, którzy do tego będą mieć wpływ na przepływ informacji w Białym Domu: doradca ds. bezpieczeństwa narodowego generał Mike Flynn, główny strateg w Białym Domu Stephen Bannon czy jego zięć Jared Kushner. Szczególnie martwić może rola Flynna. Były szef wojskowego wywiadu DIA był w przeszłości częstym komentatorem kremlowskiej telewizji Russia Today i brał nawet od niej pieniądze. Ponadto, podobnie jak Trump znany jest z pisanych wielkimi literami twitterowych tyrad oraz promowania spiskowych teorii - wypowiadane przez niego podczas pracy w DIA stwierdzenia jego podwładni nazywali „faktami Flynna”.

Oczywiście, alarmistyczne wizje za kilka lat mogą okazać się śmiesznie przesadzone; „system” może okazać się silniejszy niż stojąca na jego czele jednostka, zaś sama waga spoczywającej na nim odpowiedzialności zadziałać na Trumpa otrzeźwiająco. Jednak powodów do optymizmu nie jest wiele. I nie da się zaprzeczyć, że w kluczowym dla świata momencie, u schyłku jednej epoki i zarania kolejnej, w czasie wielkich globalnych zmian i niebezpieczeństw, władzę nad najpotężniejszym mocarstwem na ziemi przejmuje człowiek wybitnie i bezprecedensowo nienadający się do tej roli. Dlatego w tych czasach nie tylko Amerykanie mogą mieć powody do odwoływania się do słów widniejących na amerykańskich dolarach: „In God we Trust”.

d19tk1m
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d19tk1m